Bal Bożonarodzeniowy zbliżał się
nieubłaganie. Rozmowy na korytarzach nie dotyczyły niczego innego,
niż wybór chłopców czy sukienek. Hermiona, czy też inaczej
Isabelle, chodziła z niesmakiem, słuchając wszystkich wywodów
dziewcząt. Irytującą sprawą były też spojrzenia posyłane w
jej stronę przez płeć męską. Od kiedy stała się Isabelle
Black, chłopcy nie mogli oderwać od niej wzroku. Uznała, że w
Hogwarcie nie musi udawać, że nadal jest tą Hermioną Granger. Już
od jakiegoś czasu czuła czy się zmienia. Ale czy na lepsze? Tego
nie wiedziała, jednak chciała nadal być tą kujonicą, za którą
nikt się nie ogląda, jakby myślał, że wygląd jest
najważniejszy.
***
- Miona, musisz mi pomóć – wysapała
Ginny. Usiadła zdyszana na ławce i sięgnęła po szklankę z wodą.
- W czym? - zapytała, kiedy przełknęła
kęs sałatki.
- Z Ronem jest coś nie tak.
- Czyli?
- Zachowuje się dziwnie, jak nie on.
Ostatnio powiedział mi, że mam piękne rude włosy, których
wiewiórka by pozazdrościła!
- Pewnie znowu chciał Ci dopiec –
wyciągnęła notatki z transmutacji i ignorując przyjaciółkę,
zaczęła je czytać. Ginny siedziała w osłupieniu, nie
dowierzając, że blondynka mogła tak zobojętnieć na otoczenie.
- O nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie.
Przy tym uśmiechał się, jakbym była słodkim dzidziusiem! Z nim
jest coś nie tak, Miona. Ty mi w tym pomożesz! - z zapałem wyrwała
notatki dziewczynie i wstała z ławki z ponaglającym wzrokiem.
- Ginny, naprawdę to nie jest moja
sprawa – jęknęła zrozpaczona.
- Jest, bo jesteś jego przyjaciółką.
- Nie jestem nią od tamtego incydentu
– warknęła i stanęła naprzeciwko Ginny.
- Miona, proszę Cię on nie jest sobą.
Przyjaciele są od..
- Nie jesteśmy przyjaciółmi! -
przerwała jej. Kilka osób w pobliżu przysłuchiwało się z
zaciekawieniem rozmowie.
- Jak sobie chcesz – rzuciła notatki
na stół i z dumnie podniesioną głową wyszła z wielkiej sali.
- Nie macie co robić? - warknęła
zdenerwowana na grupkę drugoklasistów. Przestraszeni zabrali swoje
torby i wybiegli jak najszybciej z dala od morderczego wzroku
blondynki.
Westchnęła, odrzucając swoje loki do
tyłu. Od kiedy je ma nie może się przyzwyczaić, że są gładkie
i lśniące. Tęskniła za swoimi starymi, chociaż wiedziała, że
jako metamorfomag może uczynić ze swoim wyglądem różne cuda. Na
razie nie była w pełni wyszkolona, co tylko potęgowało jej
frustrację.
Ruszyła do wyjścia, w którym na jej
nieszczęście wpadła na Wiktora Kruma, który o dziwo nie przebywał
z grupką jego adoratorek.
- Ty jestesi Herrmio-nina? - jego
bułgarski akcent utrudniał jej zrozumienie jego wypowiedzi. Na
początku zastanawiała się o co ją zapytał, ale logiczne
odpowiedzi jakie jej przychodziły do głowy to "tak" i
"nie".
- Tak – zdziwiła się, że chce z
nią porozmawiać. Możliwe też, że chce się zapytać o Pottera.
Prychnęła w myślach. Mogła się domyślić, że w końcu ktoś
będzie chciał wyciagnąć coś z niej na temat Harry'ego.
- Ja wijem, że mi nie znać się tak
dlugoo – "Wcale się nie znamy, ale kontynuuj",
mruknęła w myślach. - Ale ja
chciałbym siję zapytajć, czy ty nie pójść ze mnom na baal.
- Yyy..ja no wiesz,
nie wiem co powiedzieć – podrapała się po głowie, myśląc
intensywnie jak spławić chłopaka. Nie miała doświadczenia w
sprawach sercowych a tym bardziej w zaproszeniach na bal. Chciała
być delikatna, ale uznała, że najlepiej powiedzieć wszystko
wprost, żeby nie wynikły z tego jakieś komplikacje. - Ale nie
znamy się praktycznie i uważam, że powinieneś z kimś innym się
wybrać.
Krum
był zaskoczony jej odpowiedzią. Myślał, że mu nie odmówi.
Niestety się zdziwił i to dosyć mocno, bo stał na środku wejścia
do sali z wybałuszonymi oczami i otwartymi ustami, nie wiedząc jak
ich użyć. Ocknął się z letargu, kiedy usłyszał klaskanie za
plecami Hermiony (lub jak kto woli Isabelle) i ujrzał trójkę
uczniów Hogwartu ubranych w szkolne szaty z elementami zielenii.
Blondynka odwróciła się i z niesmakiem patrzyła jak Ślizgoni
biją sarkastycznie brawa.
- Nie macie niczego
do roboty? – próbowała uniknąć przenikliwego wzroku Malfoya,
który na jej nieszczęście wpatrywał się w nią tak nachalnie,
jakby chciał, żeby zamiast niej na ziemi leżała kupka popiołu.
- Black, przecież
wiesz jak nas interesują Twoje sprawy sercowe, ale jakbyś mogła
zauważyć stoisz pośrodku wejścia – powiedział jej Tate z
ironią. Jej policzki przybrały delikatny odcień różu. Ręce
schowała do kieszeni sweterka, by nikt nie zauważył jak zaciska je
z irytacji i złości.
- Langdon, twoje
ego jest aż tak wielkie, że się nie zmieści?
- Moje ego ma się
dobrze, Isabelle – jego wyniosły głos ją uraził, ale też
zasmucił. Teraz wiedziała, że po prostu nią gardzi. Wyminął ją
jak najdalej, jakby się bał, że czymś się zarazi.
- Powinnaś uważać
– usłyszała cichy głos obok siebie. Podskoczyła i kiedy się
odwróciła zobaczyła niebieskie oczy, które wyrażały pustkę.
Puścił jej oczko i poszedł za zdziwionym Zabinim.
- Na razie, Wiktor
– minęła Bułgara, który stał w miejscu i nie wiedział jak się
zachować.
***
Stała przy oknie i
obserwowała jak deszcz zacina o szybę. Na dworze było ponuro i
zimno, nic dziwnego, że nie widziała tam żadnej żywej duszy.
Westchnęła ciężko i opatuliła się rękoma. W pomieszczeniu było
ciepło, jednak ona miała złe przeczucia, od których dostawała
drgawek na ramionach. Czarny Pan rósł w siłę i wiedziała, że
ona jest tego powodem. Już teraz miała wyrzuty sumienia za ludzi,
którzy będą ginąć, kiedy tylko się odrodzi. Dopiero po chwili
uświadomiła sobie, że z jej oczu płyną łzy jak krople deszczu
na szybie.
- Nie powinnaś się
tak ubierać – usłyszała głos swojego męża. Szybko przetarła
ręką twarz i zmusiła się do lekkiego uśmiechu.
- Zaprosiłeś mnie
na kolację, w końcu trzeba jakoś wyglądać – spojrzała przez
ramię.
Syriusz stał
oparty o framugę, trzymając dłonie w kieszeniach spodni. Miał na
sobie ciemną marynarkę i białą koszulę. Uśmiechał się, co
uwydatniało jego zmarszczki wokół oczu. Przez nie wyglądał o
dwadzieścia lat młodziej.
- Nie wiedziałem,
że masz jeszcze tą sukienkę – podszedł do niej i chwycił ją
za dłoń.
- Mam do niej
sentyment.
- Jaki?
- Cóż w niej
byłam na mojej pierwszej w życiu randce z mężczyzną, z którym
po roku wzięłam ślub – powiedziała i pocałowała go w czubek
nosa. Poprawiała jego kołnierz od koszuli, kiedy złapał ją za
nadgarstki. Spojrzała zdziwiona i z przerażeniem zobaczyła nie
swojego męża, lecz wysokiego mężczyznę.
- Witaj,
siostrzyczko – powiedział po francusku i uśmiechnął się
sarkastycznie, a jego oczy zaświeciły się niebezpiecznie.
- Christophe?
***
- Chciałam Cię
przeprosić – powiedziała do pleców blondyna.
Zobaczyła go z
okna biblioteki, kiedy szedł w stronę Zakazanego Lasu. Uznała, że
to jest odpowiednia chwila, żeby z nim porozmawiać i ustalić pewne
rzeczy. Czuła się winna, ponieważ odtrąciła go, kiedy on przy
niej był i ją wspierał. W biegu ubrała czapkę i szalik wraz z
rękawiczkami. Niestety nie miała żadnej kurtki, tylko gruby
sweter, zapinany na guziki do połowy ud. Mimo to nie chciała
zrezygnować z kogoś takiego jak Tate. Teraz nie miała Rona, a
Harry był zajęty Turniejem Trójmagicznym i Cho Chang, więc nie
miała wyjścia. Chciała mieć kogoś bliskiego i czuła, że Tate
może nim być.
Tate, który teraz
siedział na pniu drzewa i patrzył w krajobraz Hogwartu. Tate, który
od mrozu miał zaróżowione delikatnie policzki. Tate, który został
przez nią zraniony.
- Z jakiego powodu?
- zapytał cicho.
- Jestem idiotką.
Największą na tym świecie, a ty zostałeś przez kogoś takiego
zraniony – bała się poruszyć. Z mrozu i strachu przed
odrzuceniem stała w miejscu i czekała na jakikolwiek ruch Ślizgona.
- Ja...nie wiedziałam co się dzieje. Najpierw to, że tak naprawdę
nie jestem Hermioną Granger, że moim ojcem jest ktoś kogo znam
i...boże, po prostu nie wiem co mam robić. Jestem zagubiona i... -
po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Osunęła się na śnieg
i schowała twarz w dłoniach.
Tate wstał i
stawiał ostrożnie kroki. Śnieg skrzypiał pod jego butami, a mróz
szczypał go nieprzyjemnie w twarz. Uklęknął naprzeciwko blondynki
i przytulił ją. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i
zacisnęła dłonie na kurtce. Zaczęła jeszcze mocniej płakać w
jego ramię. Chłopak głaskał ją uspokajająco po plecach i czekał
aż łzy przestaną moczyć jego kurtkę.
Nie wiedział jak
ma zareagować. Nigdy nie znajdował się w roli pocieszyciela.
Zawsze kiedy ktoś płakał, unikał tej osoby jak ognia i wychodził
z pokoju lub czekał aż ktoś inny się znajdzie, by go rozweselić.
Teraz znajdował się w takowej sytuacji i na jego nieszczęście ta
rola przypadła akurat jemu. Sęk w tym, że teraz nie uciekał przed
łzami jakby miał na nie alergię, wręcz przeciwnie – czuł, że
musi ją pocieszyć i być przy niej.
- Boże,
przepraszam – szepnęła po kilku minutach. Nadal siedzieli
przytuleni, tylko teraz żadne z nich nie chciało się odzywać, nie
chciało przełamać ciszy, w której się znajdowali.
- Zimno Ci? –
szepnął, a z jego ust uniosła się para.
- Nie – pokręciła
głową, ale drżenie jej ciała i pociąganie nosem ją zdradziło.
Chłopak pokręcił z politowaniem głową i odsunął się od niej,
by zdjąć z siebie puchatą kurtkę.
- Nie musisz,
wszystko jest dobrze.
- Właśnie nie.
Jeszcze tego by brakowało, żebyś się przeziębiła – otulił
jej szczupłe ramiona okryciem. Dopiero teraz poczuł jak jest zimno
w samej bluzie. Jęknął w duchu za swoją głupotę. Byli tu od
dobrych trzydziestu minut, on ciepło ubrany, ona w samym swetrze.
"Tate, ale z ciebie idiota!",
zganił siebie w myślach i
uśmiechnął się z zakłopotaniem.
Wstał i podał jej
ramię, by pomóc jej z podniesieniem się. Chwycił jej dłoń i
ruszył w stronę zamku.
- Ehm, Tate możesz
puścić moją dłoń – powiedziała zmieszana. Odwrócił się i
zauważył rumieńce na jej policzkach. Nie wiedział czy to z zimna
czy jej zmieszania. Puścił jej dłoń i schował swoje do kieszeni
jeansów. - Dziękuję.
Kiwnął jej głową
i w zamyśleniu poszedł przed siebie. Stała chwilę w miejscu, nie
wiedząc co dokładnie ma zrobić. Dopiero, kiedy jego sylwetka
zmieniała się powoli w małą kropkę na horyzoncie, pobiegła ile
sił w nogach.
- Tate, poczekaj!
***
- Ja naprawdę
uważam, że to zły pomysł – powiedziała, kiedy stanęli przed
ścianą, za którą znajdował się Pokój Wspólny Slytherinu.
- Daj spokój.
Pójdziemy do mojego dormitorium – uśmiechnął się, by dodać
jej trochę otuchy. - Jeżeli to pomoże mogę Cię przytulić, tylko
mam zajęte ręce – kiwnął głową w stronę kubków z parującym
kakao.
- Wiesz, że
Ślizgoni i Gryfoni nie pałają do siebie przyjaźnią?
- To tylko
stereotypy, których wy się zaciekle trzymacie.
- Ja się ich nie
trzymam – mruknęła i założyła ręce na piersi. Wyglądała jak
małe dziecko w sklepie z zabawkami, które jest obrażone na
rodziców. Zaśmiał się i pokręcił głową. Spojrzała na niego z
politowaniem. - Coś nie tak z twoją główką?
- Moja głowa ma
się dobrze, dziękuję że pytasz. A jak twoja? - prychnęła cicho
i się uśmiechnęła. - Jak już jesteśmy przy uprzejmościach to
no wiesz...
- Co wiem? -
spojrzała na niego zaintrygowana.
- Nie mogę się
podrapać w geście zmieszania – jęknął. - Trzymaj – podał
jej kubki z napojem i uniósł rękę. Zaśmiała się perliście, co
wywołało u chłopaka szczęście. Brakowało mu jej.
- Tate, możemy już
iść? Kakao nam wystygnie.
- Już, już –
zabrał jej kubki i odwrócił się. - Czysta krew – na jego słowa
ściana rozsunęła się, ukazując drugie pomieszczenie.
- Nie ma co,
oryginalne hasło – powiedziała z ironią i poszła za chłopakiem.
- Zażalenia do
naszego opiekuna domu wężusia.
- Domu wężusia?
- Dom Węża brzmi
tak...niefajnie, nieoryginalnie, poza tym "wąż" to takie
brzydkie słowo. "Wężuś" jest o wiele lepsze, prawda? -
spojrzał na nią z nadzieją.
- Oczywiście –
przytaknęła i zbliżyła się do niego, widząc wrogo nastawione
osoby w Pokoju Wspólnym. Kilka z nich patrzyło się z pogardą i
nienawiścią, inni unikali jej jakby była jakimś karaluchem, który
nie jest wart ich uwagi. Odetchnęła z ulgą, kiedy przekroczyła
próg dormitorium chłopaka.
- Gdzie inni? -
zapytała, kiedy zauważyła, że w pomieszczeniu nie ma nikogo
innego oprócz nich.
- Pewnie piszą
wypracowanie dla McPerfekcyjnej – odłożył naczynia na komodę i
zdjął czapkę. Rzucił ją na pobliskie krzesło i bezceremonialnie
położył się na prefekcyjnie zaścielonym łóżku.
- Przecież były
na to całe święta.
- Myślisz, że
odrabiamy zadanie w święta? - spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Zawstydziła się, a na jej policzki wkradł się delikatny
rumieniec, który próbowała zasłonić swoimi włosami. - Nie mów,
że ty tak zrobiłaś – kiwnęła delikatnie głową, na co
wybałuszył oczy i usiadł z wrażenia.
- Nie robię tego
na ostatnią chwilę. Mam wszystko ułożone i...
- Mój boże,
naprawdę jesteś kujonicą?
- Co jest takiego
złego w byciu kujonicą? - wojowniczo założyła ręce na piersi i
uniosła głowę. Podrapał się po głowie w geście zakłopotania,
co mimowolnie wywołało u niej uśmiech. Dopiero teraz zauważyła,
że przy tym chłopaku chodzi ciągle radosna.
- Kujonica to nie
jest zła osoba, tylko ona jest taka, no...taka – przygryzł dolną
wargę i gorączkowo zaczął układać w głowie słowa, które
miały go wybawić z opresji. - Kujonica to najwspanialsza osoba na
świecie! Wie wszystko, może pomóc przy pracach domowych albo na
egzaminie..
- Czyli uważasz,
że można takie osoby wykorzystywać? - przerwała mu. Przechyliła
lekko głowę jak drapieżca, który ocenia swój obiad. A nim był
Tate, który z przerażenia przełknął nagromadzoną się śline w
ustach.
- Nie, że
wykorzystywać, czemu uważasz, że takie osoby się tak traktuje? -
podniósł ręce w geście kapitulacji. - Kobiety, zawsze musicie
szukać dna w wypowiedziach. Nic dziwnego, że homoseksualizm się
szerzy na większą skalę. A propo skali, wiesz że używa się jej
w produkcji map. Jeden cal to 20 mil, albo 40! Fascynujące jak
ludzki mózg pracuje, a propo tego, ludzki mózg jest tak zawiły,
że... - po chwili poczuł dłoń na swoich ustach. Zaskoczony
podniósł wzrok i pierwsze co zobaczył to wściekłą minę
blondynki.
- Jeszcze raz coś
powiesz to oberwiesz upiorogackiem. Rozumiesz. Mnie. Tate? -
wysyczała, a jej oczy ciskały błyskawice. Kiwnął delikatnie
głową, nie spuszczając z niej oczu. Powoli wzięła swoją rękę
i ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się.
- Wiesz co jest
najlepsze przy piciu kakao? - zapytała. Chłopak pokręcił
delikatnie głową, patrząc się jak ciele w malowane wrota. -
Historie!
***
Powoli podniosła
powieki. Pierwsze co zarejestrowała to ból w klatce piersiowej. Z
trudem łapała oddech, miała wrażenie że mimo wykonywania wdechów
i wydechów, nie dostaje tlenu. Ogarnęła ją panika, pot spływał
po szyi i czole. Ruszyła delikatnie dłonią. Usłyszała brzęczenie
i poczuła ciężki metal na nadgarstkach. Z przerażeniem ujrzała
na nich kajdany, które były przymocowane do mahoniowego łóżka.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, z niemałą ulgą stwierdzając,
że jest w domu w Sheffield.
Nagle przypomniała
sobie wydarzenia sprzed kilku godzin. A może dni, tygodni, miesięcy?
Czuła w głowie tępy ból. Mimo sprzeciwu płuc i żeber, łapała
łapczywie powietrze. Straciła ostrość widzenia, zaschło jej w
gardle.
- Widzę, że się
obudziłaś – z kąta wyłoniła się wysoka postać.Ostatni raz
widziała go siedemnaście lat temu, kiedy zakończyła Hogwart i
wyprowadziła się z domu w Birmingham.
Nadal był
przystojny jak w czasach szkolnych. Wysoki brunet z
charakterystycznym uśmiechem, który pewnie wykorzystywał swoją
urodę do podrywania kobiet. Ubrał białą koszulę, której rękawy
zakasał do łokci, ukazując liczne tatuaże.
Podszedł do niej i
spojrzał z ironią na jej próby oddychania.
- Gdzie jest
Syriusz? - wychrypała, a jej oczy zapłonęły gniewem.
- Spokojnie, nie
wylądował w Azkabanie. Jeszcze – uśmiechnął się szyderczo i
sięgnął dłonią do stolika nocnego. Katherina wiedziona impulsem,
obserwowała jak jej młodszy brat wziął fiolkę z eliksirem i
dodał do niej kilka liści nieznanej jej rośliny.
- Czego ode mnie
chcesz?
- Spokojnie, ciii –
zaczął ją uspokajać. Odgarnął kilka kosmyków z jej twarzy i
wlał zawartość fiolki do jej ust. Nie miała siły protestować,
każdy mięsień odmawiał jej posłuszeństwa. - Później
porozmawiamy o tym jak zabiłaś naszych rodziców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz