Hey, hi, cześć i czołem! Miniaturka napisała się szybciej niż rozdział (niestety). Jest to jej 1 część. Planuję napisać jeszcze 2-3, zależy od weny i moich pomysłów :) Zapraszam do czytania i komentowania!
Przetarła zaspane oczy zmęczona
czytaniem nudnych dokumentów na temat nudnych spraw związanych z
nudnymi goblinami. Jako minister magii nie miała czegoś takiego jak
życie prywatne. Teraz cały swój czas i siły wkładała w świat
czarodzieji. Sięgnęła po filiżankę z kawą, która była już
piąta dzisiejszego dnia. Przechyliła ją, jednak nie poczuła
gorzkiego smaku kofeiny, ani cieczy w jej ustach. Spojrzała na
zegarek i uznała, że dzisiaj i tak już nic nie zrozumie z tych
papierzysk. Wstała, spakowała swoją torbę i sięgnęła po
seledynowy płaszczyk, który kontrastował z jej żółtymi
szpilkami.
***
Gwałtownie usiadła na łóżku,
wyrwana ze snu. W głowie jej dzwoniło, jakby zagnieździły się
tam wściekłe osy. Pot lał jej się z czoła, miała wrażenie, że
się gotuje. Spojrzała na zegarek i jak oparzona wyskoczyła z
łóżka. Była spóźniona 30 minut! Szybko ruszyła do łazienki,
odświeżyła się, ubrała i teleportowała prosto do ministerstwa.
Główny hol został przemieniony z
ponurego miejsca na przyjemne, które miało sprawiać dobre wrażenie
dla odwiedzających go ważności. Ciemna posadzka została
zastąpiona beżowymi kamieniami, tak samo jak i ściany połączone
gdzieniegdzie z drewnem. Fontanna została przemieniona. Nie miała
swojej granicy, dlatego pracownicy przechodzili obok niej jak
najdalej. Ilość kominków z siecią Fiuu została zmniejszona. Ich
miejsce zajęły kanapy i stoliki oraz kafejka, w której serwowano
ciepłe posiłki i kawę.
Właśnie w tej chwili Hermiona
podziękowała sobie w duchu za taki pomysł. Szybkim krokiem
podeszła do lady i zamówiła u Heleny kubek zbawiennego napoju.
Postukiwała zniecierpliwiona paznokciami, nie czując na sobie
wzroku kilku mężczyzn.
***
- Pamiętaj wspomnieć o skutkach...
- Złego traktowania panny Chelsea, tak
wiem, nie musisz mi o tym mówić po dwadzieścia razy dziennie,
Draco – zirytowany Blaise ścisnął w dłoni papiery, jakby
próbował powstrzymać się od rzucenia na przyjaciela.
- Nie moja wina, że traktuję tę
pracę poważnie – mruknął blondyn i spojrzał na swój zegarek
na ręce.
- Spokojnie, zaraz przyjdzie.
- Mam nadzieję. To ważna sprawa,
Blaise, jeżeli ten Wea...
- Przepraszam za spóźnienie. Weasley
znów się upił – powiedział Harry i pociągnął za koszulę
pijanego Percy'ego.
- Człowieku, daje od niego alkoholem
na conajmniej jedną mile – powiedział Draco i spojrzał
krytycznym wzrokiem na zataczającego się rudzielca.
- Jaa..n-nie jestem pi-pijany..Ma-asz
urojienija – wybełkotał.
- Pani minister nie będzie zadowolona
– mruknął Blaise.
- Pa-ani ministjer mo-oże mnije
cmok-ną-ć! O wilk-ku mowa! Naszja mini-stjer we wła-asnej osobje!
- wykrzyknął i wskazał na Hermionę Granger, która stała przy
ladzie i nie zwracała na nich uwagi. Kilku przechodniów się
zatrzymywało i patrzyło na wydarzenie z zainteresowaniem, inni
zniesmaczeni przechodzili jak najdalej od pijanego mężczyzny, który
do niedawna był ich współpracownikiem.
- Nie waż się na nią patrzeć, ani z
nią rozmawiać – wysyczał Potter i pociągnął Weasley'a w
stronę wind. Blaise i Malfoy nie zwracali na nich uwagi, zajęci
wpatrywaniem się w panią minister.
- Będzie ciekawie – powiedział
Zabini i minął przyjaciela.
***
- Rozprawa numer 12545 w sprawie
dotyczącej złamania kilkunastu praw czarodzieji, działaniu przeciw
Ministerstwu Magii oraz zastraszaniu i znęcaniu się nad Diana
Chelsea. Oskarżony Percy Weasley. Sprawę prowadzi Minister Magii
panna Hermiona Jean Granger – wyrecytowała formułkę, czekając
aż jej nowa asystenka zdąży ją zanotować. - Proszę wprowadzić
oskarżonego.
Dwóch aurorów wprowadziło rudego
mężczyzne, który uśmiechał się głupkowato. Pomachał do kilku
przysięgłych, którzy z niesmakiem patrzyli jak próbuje nie upaść
na posadzkę. Jego okulary był przekrzywione, koszula w niektórych
miejscach podziurawiona i brudna od ziemi.
- Percy Weasley, lat 29, zamieszkały
przy Long Island 49 w Londynie?
- Źle, mieszkam na ulicy, droga pani
minister – powiedział wyraźnie. Zażył elksir na upojenie
alkoholowe przed rozprawą. Teraz czuł się idotycznie, kiedy
pomyślał co mógł zrobić, kiedy nie był trzeźwy.
- Czy to prawda, że chciałeś wykraść
pięć przepowiedni, uprzednio szantażując i manipulując panną
Chelsea?
- Prawda.
- Dlaczego chciałeś wykraść
przepowiednie?
- Dostałem list.
- Jaki konkretnie?
- Od śmierciożerców – jego słowa
wywołały poruszenie na sali. Kilka osób patrzyło ze strachem na
siebie, inni mieli minę, jakby rozmawiali z osobą cofniętą w
rozwoju.
- Wszyscy śmierciożercy zostali
schwytani, Weasley. Nie kłam – wysyczała Granger. Złowrogo
spojrzała na swojego niedoszłego szwagra. Zaniósł się śmiechem
psychopaty, który dopiero co schwytał swoją ofiarę.
- Bzdura. Zostało ich kilkanaście. I
jest ich coraz więcej – zadzwonił kajdanami. - Chcą mieć
następcę Czarnego Pana. Nie mogą znieść tej myśli, że taka
brudna szla...
- Weasley słownictwo – warknął
Harry, który stał koło jego krzesła z różdżką w pogotowiu.
- Siedź cicho, Potter. Wielki zbawca
świata się znalazł...
- Dosyć! - przerwała im Hermiona –
Kontynuuj, Percy.
- Chcą wiedzieć, kto jest godny
zastępcy. Myśleli, że przepowiednie będą idealne, by to
sprawdzić. Niestety mi się nie udało, dlatego będą robić
wewnętrzne zebranie.
- Jakie zebranie?
- Myślisz, że ja wiem? Nie są takimi
głupcami, by mi o tym mówić.
- Rozumiem. Skazuję Cię na dożywocie
w Azkabanie.
- Co? Nie możesz, nie przeszłaś
wszystkich procedur! A świadkowie, dowody? - warknął wściekły,
zaciskając dłonie w pięści i próbując je wyrwać z kajdan.
- To nie jest konieczne –
powiedziała, mimo chaosu na sali.
- Jest! Co z Ciebie za...
- Dowody mówią same za siebie! Kto
jest za tym, aby wtrącono pana Weasley'a na dożywocie do Azkabanu?
- wszyscy na sali podnieśli dłonie do góry. - Skazuję Percy'ego
Weasley'a na dożywocie do Azkabanu, tym samym kończąc rozprawę.
Zabrać go – stuknęła młotkiem i wyszła z sali.
***
- Co ty wyprawiasz, Zabini? - spojrzał
na przyjaciela, który uśmiechał się jak głupi do sera w stronę
swojego smartphone'a.
- Umówiłem się w końcu z ognistą
wiewiórką – wyszczerzył się w jego stronę i wyciągnął
aktówkę spod biurka.
- Ognista wiewiórka? - zapytał
głupkowato blondyn, nie wiedząc o kim może mówić Blaise.
- Na razie nie wdawaj się w szczegóły.
Też powinieneś się z kimś umówić.
- Mam pracę, ona mi wystarcza.
- Tak, tak, zostaniesz wrednym
staruchem, który ostatni raz zamoczył w wieku dwudziestu pię..
- Zamknij się – przerwał mu.
- Nie moja wina. Twoja miłość to
praca, praca i jeszcze raz praca. Ostatni raz wyszedłeś na randkę
z Lindsay z Departamentu Aurorów. I na jaką? Na kawę w kafejce w
MINISTERSTWIE, MIEJSCU GDZIE PRACUJESZ – powiedział z naciskiem
na ostatnie słowa. Wziął kilka kartek do ręki i zaczął je
przeglądać.
- Nie mam czasu na kobiety – burknął.
- Chcą chodzić do kina, reastauracji, dostawać prezenty, kwiaty,
to nie dla mnie.
- Oczywiście – parsknął. Wziął
swoją marynarkę, aktówkę i ruszył w kierunku wyjścia.
- Co jest takiego zabawnego?
- Nic mój ty smoczusiu-pysiaczku.
Dobranoc – puścił mu buziaczka i wyszedł, uprzednio trzaskając
drzwiami.
Malfoy westchnął i odwrócił się w
kierunku okna, zagładając na kark ręce. Dzięki magii, jego biuro
dzielone z Zabinim, zostało oszklone na jednej ścianie. Widać z
niej panoramę Londynu, co jest dosyć dziwne, bo znajdują się pod
ziemią.
Przetarł zmęczony oczy. Może Blaise
ma rację? Może powinien się z kimś w końcu umówić? Co mu
zaszkodzi jak od czasu do czasu wyjdzie gdzieś z jakąś dziewczyną?
Jego matka i tak tylko czeka aż przy rodzinnym obiedzie powie
"znalazłem dziewczynę". Widzi jak na początku posiłku
podekscytowana siedzi i wpatruje się w niego z nadzieją w oczach.
Pod koniec wizyty zawsze jest markotna i siedzi cichutko. Powinien
dać jej szczęście i znaleźć wybrankę, która urodzi mu dziecko.
Dobra, nie zapędzajmy się tak daleko, na razie dziewczyna, później
się zobaczy co z tego wyjdzie.
***
Wyszła ze swojego gabinetu na ciemny
korytarz, który od kilku godzin świecił pustkami. Po drodze
zapinała swój płaszczyk, nie patrząc czy na coś wpadnie. Bo na
kogo by miała wpaść skoro było już dawno po północy. Na jej
nieszczęście – lub szczęście, zależy patrzeć z której strony
– zderzyła się z wyokim mężczyzną. Skąd wiedziała, że
mężczyzna? Otóż czuć było muskulaturę, był wyższy od niej o
conajmniej 20 centymetrów i o zgrozo, używał perfum, które nie
jedną kobietę powaliły.
- Wybacz, Granger, nie zauważyłem
Cię.
Mam nadzieję, że dalsza część pojawi się rychło :) Ta jest interesująca!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, jus
Kiedy będzie kolejna część miniaturki? :)
OdpowiedzUsuń