sobota, 4 maja 2013

VIII. Brzmisz jak dziewczyna, ośle


Trzeci miesiąc szkoły zagonił wszystkich uczniów do nauki i biblioteki. Miejsce to przyprawiało wszystkich o znużenie, a pani Pince o strach. No bo, czy nigdy nie przeraziłaby was kobieta, która pojawia się znienacka i krzyczy, przypominając źle nastawione radio? Dlatego każdy unika tego pomieszczenia. Ba, nawet korytarza prowadzącego do niego! Byle tylko nie natknąć się na obrończynię książek, które traktuje jak swoje dzieci.
Tylko jedna osoba uwielbiała bibliotekę. Uwielbiała ją za swoją tajemniczość, zapach starych ksiąg. Kochała odkrywać tajemnicę świata magii, dowiadywać się coraz ciekawszych rzeczy, by potem umiejętnie je wykorzystać. Dla innych mogłoby to być dziwactwo, dla niej było to coś co nigdy by jej nie zawiodło. Na czym może polegać, nie bojąc się, że ją zdradzi. Biblioteka to miejsce pełne sekretów, które pozwoli je Tobie odkryć, jeżeli umiejętnie ich poszukasz.
Harry tego nie rozumiał. Już niczego nie rozumiał. Na swoim pergaminie napisał przez dwadzieścia minut imię i nazwisko, gdzie Hermiona zawzięcie zapisała już 3/4 pergaminu. Próbował coś wymyślić, zmusić się do przepisania chociaż akapitu z podręcznika, lecz nie mógł. Zastanawiał się nad Turniejem Trójmagicznym. Dopuścili go wraz z Langdonem. Z jednej strony się cieszył, bo sam miał chęć podjęcia kandydatury. Z drugiej był zaskoczony. W końcu jak karteczka zawierająca jego imię i nazwisko, znalazła się w Czarze Ognia bez jego wiedzy? Pewnie ktoś zrobił Ci żart, tak mu tłumaczyli. Lecz jego najlepszy kumpel tak nie uważał. Myślał, że Harry chce zabłysnąć po raz kolejny. Nie jego wina, że rodzice zginęli, a mu została tylko blizna, która ku jego zdziwieniu, zapiekła go na lekcji eliksirów.
- Zaraz rzygne tęczą – jęknęła szatynka.
- Słucham? - zapytał zaskoczony Harry, wyrwany ze swoich rozmyślań.
- Rzygne tęczą. Nie znasz? - uniosła brwi w zdziwieniu. Okularnik pokręcił przecząco głową.
- Skończyłaś już?
- Tak. Od dziesięciu minut siedzę i czekam aż powrócisz to świata żywych. Naprawdę one tobie nie przeszkadzają? - zacmokała z niesmakiem i wskazała głową w drugą stronę regału.
Chłopak odwrócił się, napotykając wzrokiem grupkę rozchichotanych dziewczyn z Hogwartu. Widocznie postać Kruma bardzo im się spodobała. Dlaczego? Otóż każda miała na sobie coś z flagą Bułgarii. Bluzę, torbę, zawieszki, czapki i szaliki. Widocznie Wiktorowi się to nie podobało, ponieważ chodził z niemrawą miną i chęcią mordu wypisaną w oczach.
- Spotykam go tu już piąty raz w tym tygodniu. Będę musiała znaleźć sobie inne miejsce do nauki – zaśmiał się krótko z jej wypowiedzi. - Z czego się śmiejesz?
- Hermiona, bo ty...ty...zawsze się uczysz. I to w dodatku wszędzie, więc nie wiem jaki masz problem.
- Jaki mam problem? Jaki? Otóż nie dość, że jakiś bałwan włóczy się tu, przyciągając grupkę idiotek, to zastanawiam się o co chodzi z tym medialonem i twoją blizną! - fuknęła wściekła i założyła ręce na piersi. Oparła się o krzesło i spojrzała hardo na przyjaciela.
- Medialon, całkiem o nim zapomniałem. Znalazłaś coś?
- Pamiętasz tą sentencję? Rodzina czystokrwistych ma taką.
- Czystokrwistych? - zdumiał się.
- Tak. De La Rocque, Harry – powiedziała płynną francuszczyzną.
- Skąd umiesz francuski?
- Od małego się uczę. Nieważne, medalion to najmniejszy problem. Opowiedz mi o bliźnie – tego się spodziewał. Próbował zmienić temat rozmowy na przedmiot, lecz ona nie dała się zwieść. Zmarszczył jedynie czoło, głęboko się zastanawiając jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Nic się nie działo. Pewnie mi się to przyśniło.
- Harry – spojrzał w jej oczy. Widocznie wypisana była w nich złość. - Jeżeli będziesz dalej kłamać to obiecuję, że uważę veritaserum, od którego język Ci się rozplącze. Wtedy ja będę mogła się wszystkiego dowiedzieć, więc lepiej mów. Chyba, że chcesz, żeby każdy się dowiedział, że podkochujesz się w Cho Chang. Wybieraj, Harry.
Jeszcze nigdy tak się jej nie bał. Zbladł, słysząc jej cichy i opanowany głos. Nie podejrzewał, że będzie z nim tak rozmawiać. I to jak?! Grożąc, manipulując. Najważniejsze było jednak dla niego skąd wie o Cho Chang. Przecież nikomu o tym nie powiedział. Z przerażeniem stwierdził, że mogła zauważyć jego ukradkowe spojrzenia wysyłane w stronę kruczoczarnej dziewczyny.
Przecież to dziewczyna, idioto! Wiadomo, że mogła zauważyć. Wy, mężczyźni nigdy tego nie zrozumiecie.
Walnął się z otwartej dłoni w czoło. Hermiona zdziwiona jego zachowaniem usiadła prosto. Podniosła brew zirytowana jego zachowaniem. Nic dziwnego, że ma takie oceny skoro analizuje jej wypowiedź od dobrych kilku minut. Spojrzała w stronę rozchichotanych dziewczyn i, ku jej szczęściu, zobaczyła wściekłą panią Pince. Podeszła do nich i zaczęła coś mówić, machając przy tym rękoma. Uczennice pobladły na widok blibliotekarki, która wyglądała jakby spaliły jej dom. Hermiona uśmiechnięta od ucha do ucha spojrzała na Wiktora Kruma. Ku jej przerażeniu patrzył na nią i pomachał. Zdziwiona odwzajemniła jego powitanie. Potrząsnęła głową w niedowierzaniu i odwróciła się w stronę przyjaciela. Zirytowana siedziała jeszcze conajmniej pięć minut, czekając aż wszystko sobie poukłada.
- Harry, o czym ty tyle myślisz?
- Co? Ach, przepraszam Cię, zaciąłem się – podniosła rękę do ust, próbując się nie śmiać. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby pani Pince ją zbeształa. - Dlaczego się śmiejesz?
- No, bo....zaciąłeś się, a każdy wie..wie, że...- oburzony zaczął zbierać książki i pergaminy do swojej torby. - Harry, przepraszam. A teraz siadaj i mów.
- No, okej. Siedziałem i po prostu mnie zapiekła. I tyle – wzruszył ramionami. Dziewczyna zamyśliła się nad jego słowami.
- Zdarzało Ci się to wcześniej?
- Co? Miałem tylko tamten sen.
- To jest bardzo interesujące.
- Tak, bardzo – powiedział sarkastycznie. Wstał i wziął do ręki swoją torbę wraz z książkami z biblioteki. - Idziesz?
- Nie, jeszcze chwilkę posiedzę.
- Przecież napisałaś już.
- Poszukam jeszcze informacji na temat tego medalionu – uśmiechnęła się ciepło do niego.
Skinął głową i wyszedł. Hermiona westchnęła i z ociąganiem zaczęła zbierać swoje rzeczy. Za dużo rzeczy się w jej życiu dzieje odkąd trafiła do Hogwartu. Miała nadzieję, że ten rok będzie miała spokojny. Zacisnęła mocno zęby, kiedy poczuła tępy ból na żebrach. Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Ból zelżał, ale nie na tyle, żeby mogła wziąć kilka książek na raz. Wzięła torbę, tak aby nie nasilić jeszcze bardziej swojej udręki i ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę regału.
Poszukiwała czegoś co dałoby jej wskazówkę na temat rodziny De La Rocque. Każdy czarodziej wiedział, że w tej rodzinie było kilka osób, które posiadały niesamowity talent. Jean-Anne, która wynalazła eliksir na nadużycie smoczej krwi, czy Jeremy, wielki wynalazca zaklęć obronnych. Oczywiście zdażały się osoby, które popierały czarną magię. Henry, wielbiciel Zaklęć Niewybaczalnych oraz Zuzanne, która była wielką przyjaciółką wilkołaka Greybacka.
Wzdrygnęła się na myśl o tych wszystkich okrucieństwach, które wykonali. Wzięła do rąk Wybitne Rody i ruszyła w kierunku wyjścia.
Była na piątym piętrze, kiedy zdwojony ból powalił ją na kolana. Nie mogła oddychać, nie mogła się ruszać. Czuła jak po jej policzkach płyną łzy, ból promieniował z żeber na całą klatkę piersiową. Przed jej oczami robiło się czarno. Jeszcze chwila, pomyślała. Dasz radę, Hermiona. Jeszcze kilka sekund.
Osunęła się na ziemię, wprost w kałużę krwi.


Szedł w stronę gabinetu dyrektora.
Mijał po drodze wiele obrazów, na których postacie plotkowały na jego temat. Czuł się sfrustrowany i zdradzony. Jego najlepszy przyjaciel uważał, że oszukiwał, chcąc zdobyć jeszcze większą sławę. Nie mógł uwierzyć, że myślała tak o nim większość uczniów. Na każdym kroku czuł, że nie pasuje do tego miejsca, że był wyobcowany. Tak samo było w drugiej klasie. Każdy myślał, że jest dziedzicem, kiedy tylko powiedział coś po wężowatemu. Wtedy były to tylko przypuszczenia, a teraz każdy ma "niezbite" dowody.
- Cynamonowe landrynki – powiedział do chimery, strzegącej gabinet Dumbledora.
Ruszył schodami do góry, w myślach licząc ile stopni przeszedł. To go zawsze uspokajało, ale w tym momencie nie. Czuł gulę w gardle. Stał jak sparaliżowany przed drzwiami. Czekał, aż jego tętno się uspokoi, jak serce przestanie niespokojnie bić. Zapukał i wszedł do przestronnego pomieszczenia. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że teraz dziesięć par oczu wbiło w niego wzrok. Stanął obok Langdona, który był trochę na uboczu. Przywitał się, lecz nie wszyscy mu odpowiedzieli. Karkarow zmierzył go zimnym wzrokiem, od którego aż carki przeszły mu po plecach.
- Dobrze, że jesteś Harry. Możemy już zacząć, prawda? Bartemiuszu, opowiesz nam zasady? - Dumbledore uśmiechnął się ciepło. Chyba chciał, żeby napięta atmosfera trochę się rozluźniła, lecz nie było to wykonalne.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie, kiedy wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę. W rękach trzymał czarny kapelusik, który idealnie współgrał z jego garniturem i płaszczem. Siwizna na jego głowie połyskiwała w świetle świec. Zakręcił palcem wąsy, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Albusie to nie jest fair! Żądam, żeby było jeszcze raz głosowanie. Hogwart nie może mieć aż trzch reprezentantów! - wściekły Karkarow uderzał pięściamy o blat stołu między każdym zdaniem.
- Igorze, uspokój się. Niestety nie jest to wykonalne. Czara Ognia wybrała już reprezentantów. Nie można jej obudzić jeszcze raz – odezwał się Crouch. Jego wąsy poruszały się w rytm wypowiadanych przez niego słów.
- To ni zmienia fakti, że to ni fair w stosunki do innych uczestnikiów – Madame Maxime próbowała opanować swój gniew, lecz słabo jej to wychodziło. Całe policzki miała czerwone, a rękoma uderzała nieznany Harry'emu rytm.
- Może pójde po veritaserum i zobaczymy czy mówią prawdę, Albusie? - powiedział cichym i lodowatym głosem Snape.
- Ja im wierzę, Severusie. Jak my wszyscy, prawda? - spojrzał uważnie na twarze wszystkich zebranych.
- Ja nie wierzę! Chcę mieć dowody, Albusie! - zagrzmiał wściekły Karkarow, który chodził po gabinecie, nie mogąc się uspokoić.
- Oui – poparła go dyrektorka Beauxbatons. - Karkarow ma raci, Dumbliidor.
Dumbledore westchnął. Nie mógł uwierzyć, że Ci dyrektorzy są tak próżni. Rozumiał, że Turnieju Trójmagicznego nie było od kilku stuleci, ale żeby tak im zależało na wygranej?
- Severusie, proszę idź po veritaserum.
Skinął głową i opuścił gabinet, szeleszcząc swoją peleryną.



Myślała, że już jest w niebie. Jedyne co pamiętała to niewyobrażalny ból. Był tak silny jak jeszcze nigdy.
A teraz?
Czuła się lekka jak piórko. Było jej tak dobrze. Ciepło, miękko. Uśmiechnęła się szczęśliwa i otworzyła oczy.
Na początku było białe światło, które raziło ją w oczy. Zasłoniła je ręką, próbując dostrzec miejsce, w którym się znajduje. Ujrzała łóżka okryte białymi prześcieradłami, ułożone naprzeciwko siebie. Dostrzegła na końcu drewniane drzwi, które każdy by rozpoznał.
Jest w skrzydle szpitalnym.
Uspokoiła się. To dobrze, nie umarła.
- Kochaniutka, nareszcie się obudziłaś – odezwała się pani Pomfrey, podchodząc do jej łóżka. - Miałaś przychodzić po eliksir wzmacniający, pamiętasz?
- Co? A tak, ja jeszcze go mam, więc nie...- zaczęła się jąkać. Jej policzki przybrały barwię czerwieni. Spuściła wzrok, żeby nie widzieć twarzy pielęgniarki, na której rysowała się naganna.
- Czyli zapomniałaś zażywać, co? Oj Hermiona, to jest bardzo głębokie zadrapanie. W dodatku dokonane przez wilkołaka. Pamiętasz, że musieli Ci wyciąć kawałek wątroby i nerki? To są bardzo rozległe rany, kochaniutka, powinnaś uważać.
- Ile jeszcze będę musiała zażywać eliksiry?
- Przez ten wypadek sprzed tygodnia to...
- Tydzień?! Leże tu już tydzień?!
- Tak, tydzień – oczy Hermiony zrobiły się wielkie jak spodki. Leżała nieprzytomna przez tydzień! - Spokojnie, Harry zaniósł twoje wypracowania na czas. Nauczyciele dadzą Ci miesiąc na zapoznanie się z materiałem, ale to pewnie konieczne nie będzie. Wracając do eliksirów. Utraciłaś dwa litry krwi, bo rana się otworzyła. Miałaś brać eliksiry przez rok, a teraz to będą 4 lata? Zależy jak zadziałają. A teraz wypij to. Jutro Cię wypuszczę, kochaniutka.
Podała jej flakonik z czerwonawą cieczą. Wypiła ją jednym duszkiem, krztusząc się. Skrzywiła się, kiedy poczuła jak ohydny smak pali ją od środka. Następnie załaskotała ją jej rana. Podwinęła koszulkę i ujrzała jak znika zaczerwienie i skóra pomału się zasklepia.



Usiadł na łóżku. Wziął do ręki Proroka Codziennego, by zaraz rzucić nim na podłogę. Wszędzie ten przeklęty Potter. I do tego ten nędzny Krum. Nie mógł uwierzyć, że dopuścili ich do Turnieju. Przecież to beztalencia!
Nagle drzwi się uchyliły i wszedł przez nie Blaise Zabini w szampańskim nastroju, przytulając do siebie jedną z sióstr Greengrass.
- Dracusiu, bo Ci jeszcze żyłka pod okiem pęknie.
- Blaise siedź cicho – powiedział spokojnym głosem. Otaksował Astorie czy Dafnee, Bóg jeden wie którą z nich, wzrokiem. Krótka spódniczka i koszulka z głębokim dekoltem. Nie mógł w to uwierzyć. Mają dopiero po 14-15 lat, a ona wygląda jak najwyklejsza prostytutka.
Ughh, w dodatku teraz całuje się z Diabłem. Wygląda jakby pożerała mu pół twarzy. Ohyda. Dobra uspokój się i każ im się wynosić!
- Diable, czy mógłbyś, no nie wiem, WYJŚĆ?!
Zabini jakby głuchy na jego protesty zacisnął swoje ręce na pośladkach dziewczyny. Draco rozumiał, że Blaise miał swoje potrzeby, ale żeby przy nim? To przechodziło ludzkie pojęcie. Wziął do rąk różdżke i wymówił formułke zaklęcia:
- Drętwota.
Padli razem na podłogę. Zastygli w momencie, w którym Greengrass chciała z Diabła ściągnąć koszulkę. Całe szczęście, że w pore zareagował, bo miałby tu porno przed oczami. Przewrócił oczami. Teraz to znalazł porównanie.
- Smoku, czy widziałeś przypadkiem moją..- Tate wparował do pokoju, potykając się o ciała dwójki kochanków. Zaklnął cicho pod nosem i wstał, otrzepując swoje ubrania.
- Co miałem widzieć?
- Róż...- przerwał, kiedy ujrzał swoją przeszkodę na drodze. Otworzył szeroko oczy i usta.
- Tate, dokończyłbyś? - zapytał go niecierpliwy już Draco. Przecież do tylko dwójka ludzi, którzy dostali drętwotą!
- Ttttaaak, już. Różdżkę, widziałeś?
- Ta?
- Jasne. Czemu trzymałeś ją w ręce?
- Bo musiałem coś z nimi zrobić – wskazał ręką na podłogę.
- Ale moją różdżką? MOJĄ?
- Ciszej, jezu. Jakie ty masz decybele.
- Wiem – wypiął dumnie pierś.
- Brzmisz jak dziewczyna, ośle – zdissował go i podniósł Zabiniego. - Może byś tak pomógł?
- Najpierw przeproś – powiedział obrażony Tate i odwrócił się do niego plecami. Dla wiarygodności pociągnął kilka razy nosem, żeby wyglądało jakby płakał.
- Muszę?
- Tak – Draco przewrócił oczami, na te dziecinne zachowania Langdona. I to on wykonał najlepiej pierwsze zadanie?
- Przepraszam, że Cię zraniłem. Teraz mi pomożesz?
- Oczywiście, że tak, moje ty słoneczko! - klasnął w ręce i podbiegł to nieprzytomnej Greengrass.
Szli w milczeniu przez ciemne lochy. Nie było ich widać, bo rzucili na siebie zaklęcie kameleona, żeby nikt nie zwrócił na nich uwagi. Jedynie słychać było ich kroki, które niosły się echem po korytarzach.
- Co z nimi zrobimy? - zapytał Tate szeptem.
- Nie wiem jeszcze.
- Jak to nie wiesz? Powinieneś!
- Myślę, dobrze? Jak będziesz tak piszczeć to niczego nie wykombinuje.
- Dobra, będę cicho – mruknął Langdon. - Patrz, Mionka idzie!
- Ciszej, idioto – syknął Draco. - Chcesz, żeby nas usłyszała?
- Ona na pewno coś wymyśli. To geniusz przecież. Hej, Mionka! - zamachał do niej. Dziewczyna odwróciła się. Zdziwiła się, kiedy nikogo za sobą nie zobaczyła. Była pewna, że ktoś ją woła.
- Masz zaklęcie kameleona na sobie, idioto – Malfoy walnął się ręką w czoło. I on jest jego synem? Boże, to pewnie jakaś pomyłka jest!
- A no tak – wyciągnął różdżkę i machnął nią krótko. - Mionka, jak się czujesz?
Wyglądała jakby zobaczyła bazyliszka, pomyślał Draco. Zaśmiał się krótko i zdjął z siebie zaklęcie.
Hermiona widziała wiele, ale nigdy nie pomyślałaby, że spotka Tate'a na korytarzu, który jest niewidzialny. Poprawka, był niewidzialny. Tuż koło niego pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Malfoy. Teraz to na pewno ma przewidzenia. Uszczypnęła się w rękę.
Pewnie to skutek tych środków nasennych od pani Pomfrey. Tak na pewno.
- Mionka, nic Ci nie jest? Może wrócisz do skrzydła szpitalnego? - odezwał się Tate, kiedy dziewczyna nie zareagowała.
- Co? Nie, nic mi nie jest. Wszystko w....- przerwała na chwilę. - Co im zrobiliście?
- Co? A to – zaśmiał się. - Smok się wkurzył na nich. Drętwota i bach! Są nieprzytomni przez nabliższą godzinę. Dobra, a teraz masz jakiś pomysł co z nimi zrobić?
- Czemu ja? - pisnęła przerażona. Jeszcze potem będzie na nią. Nie chciała, żeby kolejni ślizgoni się do niej przyczepili.
- Mówiłem, Langdon. Sami coś wymyślimy – Tate spiorunował Draco wzrokiem. - A myślałem, że Gryfoni są odważni.
- Bo są, Malfoy. Zaraz coś wymyślę. Dajcie mi pięć minut.
- Jesteśmy na środku korytarza z dwoma nieprzytomnymi Ślizgonami, Miona. A jak nauczyciel nas przyłapie?
- Chodźcie – otworzyła drzwi do pustej klasy. Rozglądnęła się, czy nikt ich nie widzi i zamknęła je z cichym trzaskiem.
__________________________________
Za jakiekolwiek błędy przepraszam, ale nia mam sił ich sprawdzać. 

1 komentarz:

  1. Zostałaś nominowana do The Versalite Blogger!

    Zasady:
    1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu.
    2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu.
    3. Ujawnić 7 faktów o sobie.
    4. Nominować 10 blogów, które Twoim zdaniem na to zasługują.
    5. Poinformować o tym fakcie autorów tych blogów.

    Gratulacje!
    Earie S. ( autorka : http://magic-of-dramione.blogspot.com/
    i http://single-light-in-the-darkness-dramione.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń