Trzeci miesiąc szkoły zagonił
wszystkich uczniów do nauki i biblioteki. Miejsce to przyprawiało
wszystkich o znużenie, a pani Pince o strach. No bo, czy nigdy nie
przeraziłaby was kobieta, która pojawia się znienacka i krzyczy,
przypominając źle nastawione radio? Dlatego każdy unika tego
pomieszczenia. Ba, nawet korytarza prowadzącego do niego! Byle tylko
nie natknąć się na obrończynię książek, które traktuje jak
swoje dzieci.
Tylko jedna osoba uwielbiała
bibliotekę. Uwielbiała ją za swoją tajemniczość, zapach starych
ksiąg. Kochała odkrywać tajemnicę świata magii, dowiadywać się
coraz ciekawszych rzeczy, by potem umiejętnie je wykorzystać. Dla
innych mogłoby to być dziwactwo, dla niej było to coś co nigdy by
jej nie zawiodło. Na czym może polegać, nie bojąc się, że ją
zdradzi. Biblioteka to miejsce pełne sekretów, które pozwoli je
Tobie odkryć, jeżeli umiejętnie ich poszukasz.
Harry tego nie rozumiał. Już niczego
nie rozumiał. Na swoim pergaminie napisał przez dwadzieścia minut
imię i nazwisko, gdzie Hermiona zawzięcie zapisała już 3/4
pergaminu. Próbował coś wymyślić, zmusić się do przepisania
chociaż akapitu z podręcznika, lecz nie mógł. Zastanawiał się
nad Turniejem Trójmagicznym. Dopuścili go wraz z Langdonem. Z
jednej strony się cieszył, bo sam miał chęć podjęcia
kandydatury. Z drugiej był zaskoczony. W końcu jak karteczka
zawierająca jego imię i nazwisko, znalazła się w Czarze Ognia bez
jego wiedzy? Pewnie ktoś zrobił Ci żart, tak mu tłumaczyli. Lecz
jego najlepszy kumpel tak nie uważał. Myślał, że Harry chce
zabłysnąć po raz kolejny. Nie jego wina, że rodzice zginęli, a
mu została tylko blizna, która ku jego zdziwieniu, zapiekła go na
lekcji eliksirów.
- Zaraz rzygne tęczą – jęknęła
szatynka.
- Słucham? - zapytał zaskoczony
Harry, wyrwany ze swoich rozmyślań.
- Rzygne tęczą. Nie znasz? - uniosła
brwi w zdziwieniu. Okularnik pokręcił przecząco głową.
- Skończyłaś już?
- Tak. Od dziesięciu minut siedzę i
czekam aż powrócisz to świata żywych. Naprawdę one tobie nie
przeszkadzają? - zacmokała z niesmakiem i wskazała głową w drugą
stronę regału.
Chłopak odwrócił się, napotykając
wzrokiem grupkę rozchichotanych dziewczyn z Hogwartu. Widocznie
postać Kruma bardzo im się spodobała. Dlaczego? Otóż każda
miała na sobie coś z flagą Bułgarii. Bluzę, torbę, zawieszki,
czapki i szaliki. Widocznie Wiktorowi się to nie podobało, ponieważ
chodził z niemrawą miną i chęcią mordu wypisaną w oczach.
- Spotykam go tu już piąty raz w tym
tygodniu. Będę musiała znaleźć sobie inne miejsce do nauki –
zaśmiał się krótko z jej wypowiedzi. - Z czego się śmiejesz?
- Hermiona, bo ty...ty...zawsze się
uczysz. I to w dodatku wszędzie, więc nie wiem jaki masz problem.
- Jaki mam problem? Jaki? Otóż nie
dość, że jakiś bałwan włóczy się tu, przyciągając grupkę
idiotek, to zastanawiam się o co chodzi z tym medialonem i twoją
blizną! - fuknęła wściekła i założyła ręce na piersi. Oparła
się o krzesło i spojrzała hardo na przyjaciela.
- Medialon, całkiem o nim zapomniałem.
Znalazłaś coś?
- Pamiętasz tą sentencję? Rodzina
czystokrwistych ma taką.
- Czystokrwistych? - zdumiał się.
- Tak. De La Rocque, Harry –
powiedziała płynną francuszczyzną.
- Skąd umiesz francuski?
- Od małego się uczę. Nieważne,
medalion to najmniejszy problem. Opowiedz mi o bliźnie – tego się
spodziewał. Próbował zmienić temat rozmowy na przedmiot, lecz ona
nie dała się zwieść. Zmarszczył jedynie czoło, głęboko się
zastanawiając jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Nic się nie działo. Pewnie mi się
to przyśniło.
- Harry – spojrzał w jej oczy.
Widocznie wypisana była w nich złość. - Jeżeli będziesz dalej
kłamać to obiecuję, że uważę veritaserum, od którego język Ci
się rozplącze. Wtedy ja będę mogła się wszystkiego dowiedzieć,
więc lepiej mów. Chyba, że chcesz, żeby każdy się dowiedział,
że podkochujesz się w Cho Chang. Wybieraj, Harry.
Jeszcze nigdy tak się jej nie bał.
Zbladł, słysząc jej cichy i opanowany głos. Nie podejrzewał, że
będzie z nim tak rozmawiać. I to jak?! Grożąc, manipulując.
Najważniejsze było jednak dla niego skąd wie o Cho Chang. Przecież
nikomu o tym nie powiedział. Z przerażeniem stwierdził, że mogła
zauważyć jego ukradkowe spojrzenia wysyłane w stronę
kruczoczarnej dziewczyny.
Przecież to dziewczyna, idioto!
Wiadomo, że mogła zauważyć. Wy, mężczyźni nigdy tego nie
zrozumiecie.
Walnął się z
otwartej dłoni w czoło. Hermiona zdziwiona jego zachowaniem usiadła
prosto. Podniosła brew zirytowana jego zachowaniem. Nic dziwnego, że
ma takie oceny skoro analizuje jej wypowiedź od dobrych kilku minut.
Spojrzała w stronę rozchichotanych dziewczyn i, ku jej szczęściu,
zobaczyła wściekłą panią Pince. Podeszła do nich i zaczęła
coś mówić, machając przy tym rękoma. Uczennice pobladły na
widok blibliotekarki, która wyglądała jakby spaliły jej dom.
Hermiona uśmiechnięta od ucha do ucha spojrzała na Wiktora Kruma.
Ku jej przerażeniu patrzył na nią i pomachał. Zdziwiona
odwzajemniła jego powitanie. Potrząsnęła głową w niedowierzaniu
i odwróciła się w stronę przyjaciela. Zirytowana siedziała
jeszcze conajmniej pięć minut, czekając aż wszystko sobie
poukłada.
- Harry, o czym ty
tyle myślisz?
- Co? Ach,
przepraszam Cię, zaciąłem się – podniosła rękę do ust,
próbując się nie śmiać. Jeszcze tego by jej brakowało, żeby
pani Pince ją zbeształa. - Dlaczego się śmiejesz?
- No,
bo....zaciąłeś się, a każdy wie..wie, że...- oburzony zaczął
zbierać książki i pergaminy do swojej torby. - Harry, przepraszam.
A teraz siadaj i mów.
- No, okej.
Siedziałem i po prostu mnie zapiekła. I tyle – wzruszył
ramionami. Dziewczyna zamyśliła się nad jego słowami.
- Zdarzało Ci się
to wcześniej?
- Co? Miałem tylko
tamten sen.
- To jest bardzo
interesujące.
- Tak, bardzo –
powiedział sarkastycznie. Wstał i wziął do ręki swoją torbę
wraz z książkami z biblioteki. - Idziesz?
- Nie, jeszcze
chwilkę posiedzę.
- Przecież
napisałaś już.
- Poszukam jeszcze
informacji na temat tego medalionu – uśmiechnęła się ciepło do
niego.
Skinął głową i
wyszedł. Hermiona westchnęła i z ociąganiem zaczęła zbierać
swoje rzeczy. Za dużo rzeczy się w jej życiu dzieje odkąd trafiła
do Hogwartu. Miała nadzieję, że ten rok będzie miała spokojny.
Zacisnęła mocno zęby, kiedy poczuła tępy ból na żebrach.
Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Ból zelżał, ale nie
na tyle, żeby mogła wziąć kilka książek na raz. Wzięła torbę,
tak aby nie nasilić jeszcze bardziej swojej udręki i ruszyła
zdecydowanym krokiem w stronę regału.
Poszukiwała czegoś
co dałoby jej wskazówkę na temat rodziny De La Rocque. Każdy
czarodziej wiedział, że w tej rodzinie było kilka osób, które
posiadały niesamowity talent. Jean-Anne, która wynalazła eliksir
na nadużycie smoczej krwi, czy Jeremy, wielki wynalazca zaklęć
obronnych. Oczywiście zdażały się osoby, które popierały czarną
magię. Henry, wielbiciel Zaklęć Niewybaczalnych oraz Zuzanne,
która była wielką przyjaciółką wilkołaka Greybacka.
Wzdrygnęła się
na myśl o tych wszystkich okrucieństwach, które wykonali. Wzięła
do rąk Wybitne Rody i ruszyła w kierunku wyjścia.
Była na piątym
piętrze, kiedy zdwojony ból powalił ją na kolana. Nie mogła
oddychać, nie mogła się ruszać. Czuła jak po jej policzkach
płyną łzy, ból promieniował z żeber na całą klatkę
piersiową. Przed jej oczami robiło się czarno. Jeszcze chwila,
pomyślała. Dasz radę, Hermiona. Jeszcze kilka sekund.
Osunęła się na
ziemię, wprost w kałużę krwi.
Szedł w stronę
gabinetu dyrektora.
Mijał po drodze
wiele obrazów, na których postacie plotkowały na jego temat. Czuł
się sfrustrowany i zdradzony. Jego najlepszy przyjaciel uważał, że
oszukiwał, chcąc zdobyć jeszcze większą sławę. Nie mógł
uwierzyć, że myślała tak o nim większość uczniów. Na każdym
kroku czuł, że nie pasuje do tego miejsca, że był wyobcowany. Tak
samo było w drugiej klasie. Każdy myślał, że jest dziedzicem,
kiedy tylko powiedział coś po wężowatemu. Wtedy były to tylko
przypuszczenia, a teraz każdy ma "niezbite" dowody.
- Cynamonowe
landrynki – powiedział do chimery, strzegącej gabinet Dumbledora.
Ruszył schodami do
góry, w myślach licząc ile stopni przeszedł. To go zawsze
uspokajało, ale w tym momencie nie. Czuł gulę w gardle. Stał jak
sparaliżowany przed drzwiami. Czekał, aż jego tętno się uspokoi,
jak serce przestanie niespokojnie bić. Zapukał i wszedł do
przestronnego pomieszczenia. Nic się nie zmieniło oprócz tego, że
teraz dziesięć par oczu wbiło w niego wzrok. Stanął obok
Langdona, który był trochę na uboczu. Przywitał się, lecz nie
wszyscy mu odpowiedzieli. Karkarow zmierzył go zimnym wzrokiem, od
którego aż carki przeszły mu po plecach.
- Dobrze, że
jesteś Harry. Możemy już zacząć, prawda? Bartemiuszu, opowiesz
nam zasady? - Dumbledore uśmiechnął się ciepło. Chyba chciał,
żeby napięta atmosfera trochę się rozluźniła, lecz nie było to
wykonalne.
Mężczyzna
poruszył się niespokojnie, kiedy wszystkie głowy zwróciły się w
jego stronę. W rękach trzymał czarny kapelusik, który idealnie
współgrał z jego garniturem i płaszczem. Siwizna na jego głowie
połyskiwała w świetle świec. Zakręcił palcem wąsy, jakby się
nad czymś zastanawiał.
- Albusie to nie
jest fair! Żądam, żeby było jeszcze raz głosowanie. Hogwart nie
może mieć aż trzch reprezentantów! - wściekły Karkarow uderzał
pięściamy o blat stołu między każdym zdaniem.
- Igorze, uspokój
się. Niestety nie jest to wykonalne. Czara Ognia wybrała już
reprezentantów. Nie można jej obudzić jeszcze raz – odezwał się
Crouch. Jego wąsy poruszały się w rytm wypowiadanych przez niego
słów.
- To ni zmienia
fakti, że to ni fair w stosunki do innych uczestnikiów – Madame
Maxime próbowała opanować swój gniew, lecz słabo jej to
wychodziło. Całe policzki miała czerwone, a rękoma uderzała
nieznany Harry'emu rytm.
- Może pójde po
veritaserum i zobaczymy czy mówią prawdę, Albusie? - powiedział
cichym i lodowatym głosem Snape.
- Ja im wierzę,
Severusie. Jak my wszyscy, prawda? - spojrzał uważnie na twarze
wszystkich zebranych.
- Ja nie wierzę!
Chcę mieć dowody, Albusie! - zagrzmiał wściekły Karkarow, który
chodził po gabinecie, nie mogąc się uspokoić.
- Oui – poparła
go dyrektorka Beauxbatons. - Karkarow ma raci, Dumbliidor.
Dumbledore
westchnął. Nie mógł uwierzyć, że Ci dyrektorzy są tak próżni.
Rozumiał, że Turnieju Trójmagicznego nie było od kilku stuleci,
ale żeby tak im zależało na wygranej?
- Severusie, proszę
idź po veritaserum.
Skinął głową i
opuścił gabinet, szeleszcząc swoją peleryną.
Myślała, że już
jest w niebie. Jedyne co pamiętała to niewyobrażalny ból. Był
tak silny jak jeszcze nigdy.
A teraz?
Czuła się lekka
jak piórko. Było jej tak dobrze. Ciepło, miękko. Uśmiechnęła
się szczęśliwa i otworzyła oczy.
Na początku było
białe światło, które raziło ją w oczy. Zasłoniła je ręką,
próbując dostrzec miejsce, w którym się znajduje. Ujrzała łóżka
okryte białymi prześcieradłami, ułożone naprzeciwko siebie.
Dostrzegła na końcu drewniane drzwi, które każdy by rozpoznał.
Jest w skrzydle
szpitalnym.
Uspokoiła się. To
dobrze, nie umarła.
- Kochaniutka,
nareszcie się obudziłaś – odezwała się pani Pomfrey,
podchodząc do jej łóżka. - Miałaś przychodzić po eliksir
wzmacniający, pamiętasz?
- Co? A tak, ja
jeszcze go mam, więc nie...- zaczęła się jąkać. Jej policzki
przybrały barwię czerwieni. Spuściła wzrok, żeby nie widzieć
twarzy pielęgniarki, na której rysowała się naganna.
- Czyli zapomniałaś
zażywać, co? Oj Hermiona, to jest bardzo głębokie zadrapanie. W
dodatku dokonane przez wilkołaka. Pamiętasz, że musieli Ci wyciąć
kawałek wątroby i nerki? To są bardzo rozległe rany, kochaniutka,
powinnaś uważać.
- Ile jeszcze będę
musiała zażywać eliksiry?
- Przez ten wypadek
sprzed tygodnia to...
- Tydzień?! Leże
tu już tydzień?!
- Tak, tydzień –
oczy Hermiony zrobiły się wielkie jak spodki. Leżała nieprzytomna
przez tydzień! - Spokojnie, Harry zaniósł twoje wypracowania na
czas. Nauczyciele dadzą Ci miesiąc na zapoznanie się z materiałem,
ale to pewnie konieczne nie będzie. Wracając do eliksirów.
Utraciłaś dwa litry krwi, bo rana się otworzyła. Miałaś brać
eliksiry przez rok, a teraz to będą 4 lata? Zależy jak zadziałają.
A teraz wypij to. Jutro Cię wypuszczę, kochaniutka.
Podała jej
flakonik z czerwonawą cieczą. Wypiła ją jednym duszkiem,
krztusząc się. Skrzywiła się, kiedy poczuła jak ohydny smak pali
ją od środka. Następnie załaskotała ją jej rana.
Podwinęła koszulkę i ujrzała jak znika zaczerwienie i skóra
pomału się zasklepia.
Usiadł na łóżku.
Wziął do ręki Proroka Codziennego, by zaraz rzucić nim na
podłogę. Wszędzie ten przeklęty Potter. I do tego ten nędzny
Krum. Nie mógł uwierzyć, że dopuścili ich do Turnieju. Przecież
to beztalencia!
Nagle drzwi się
uchyliły i wszedł przez nie Blaise Zabini w szampańskim nastroju,
przytulając do siebie jedną z sióstr Greengrass.
- Dracusiu, bo Ci
jeszcze żyłka pod okiem pęknie.
- Blaise siedź
cicho – powiedział spokojnym głosem. Otaksował Astorie czy
Dafnee, Bóg jeden wie którą z nich, wzrokiem. Krótka spódniczka
i koszulka z głębokim dekoltem. Nie mógł w to uwierzyć. Mają
dopiero po 14-15 lat, a ona wygląda jak najwyklejsza prostytutka.
Ughh, w dodatku
teraz całuje się z Diabłem. Wygląda jakby pożerała mu pół
twarzy. Ohyda. Dobra uspokój się i każ im się wynosić!
- Diable, czy
mógłbyś, no nie wiem, WYJŚĆ?!
Zabini jakby głuchy
na jego protesty zacisnął swoje ręce na pośladkach dziewczyny.
Draco rozumiał, że Blaise miał swoje potrzeby, ale żeby przy nim?
To przechodziło ludzkie pojęcie. Wziął do rąk różdżke i
wymówił formułke zaklęcia:
- Drętwota.
Padli razem na
podłogę. Zastygli w momencie, w którym Greengrass chciała z
Diabła ściągnąć koszulkę. Całe szczęście, że w pore
zareagował, bo miałby tu porno przed oczami. Przewrócił oczami.
Teraz to znalazł porównanie.
- Smoku, czy
widziałeś przypadkiem moją..- Tate wparował do pokoju, potykając
się o ciała dwójki kochanków. Zaklnął cicho pod nosem i wstał,
otrzepując swoje ubrania.
- Co miałem
widzieć?
- Róż...-
przerwał, kiedy ujrzał swoją przeszkodę na drodze. Otworzył
szeroko oczy i usta.
- Tate,
dokończyłbyś? - zapytał go niecierpliwy już Draco. Przecież do
tylko dwójka ludzi, którzy dostali drętwotą!
- Ttttaaak, już.
Różdżkę, widziałeś?
- Ta?
- Jasne. Czemu
trzymałeś ją w ręce?
- Bo musiałem coś
z nimi zrobić – wskazał ręką na podłogę.
- Ale moją
różdżką? MOJĄ?
- Ciszej, jezu.
Jakie ty masz decybele.
- Wiem – wypiął
dumnie pierś.
- Brzmisz jak
dziewczyna, ośle – zdissował go i podniósł Zabiniego. - Może
byś tak pomógł?
- Najpierw przeproś
– powiedział obrażony Tate i odwrócił się do niego plecami.
Dla wiarygodności pociągnął kilka razy nosem, żeby wyglądało
jakby płakał.
- Muszę?
- Tak – Draco
przewrócił oczami, na te dziecinne zachowania Langdona. I to on
wykonał najlepiej pierwsze zadanie?
- Przepraszam, że
Cię zraniłem. Teraz mi pomożesz?
- Oczywiście, że
tak, moje ty słoneczko! - klasnął w ręce i podbiegł to
nieprzytomnej Greengrass.
Szli w milczeniu
przez ciemne lochy. Nie było ich widać, bo rzucili na siebie
zaklęcie kameleona, żeby nikt nie zwrócił na nich uwagi. Jedynie
słychać było ich kroki, które niosły się echem po korytarzach.
- Co z nimi
zrobimy? - zapytał Tate szeptem.
- Nie wiem jeszcze.
- Jak to nie wiesz?
Powinieneś!
- Myślę, dobrze?
Jak będziesz tak piszczeć to niczego nie wykombinuje.
- Dobra, będę
cicho – mruknął Langdon. - Patrz, Mionka idzie!
- Ciszej, idioto –
syknął Draco. - Chcesz, żeby nas usłyszała?
- Ona na pewno coś
wymyśli. To geniusz przecież. Hej, Mionka! - zamachał do niej.
Dziewczyna odwróciła się. Zdziwiła się, kiedy nikogo za sobą
nie zobaczyła. Była pewna, że ktoś ją woła.
- Masz zaklęcie
kameleona na sobie, idioto – Malfoy walnął się ręką w czoło.
I on jest jego synem? Boże, to pewnie jakaś pomyłka jest!
- A no tak –
wyciągnął różdżkę i machnął nią krótko. - Mionka, jak się
czujesz?
Wyglądała
jakby zobaczyła bazyliszka, pomyślał Draco. Zaśmiał się
krótko i zdjął z siebie zaklęcie.
Hermiona widziała
wiele, ale nigdy nie pomyślałaby, że spotka Tate'a na korytarzu,
który jest niewidzialny. Poprawka, był niewidzialny. Tuż koło
niego pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Malfoy. Teraz to
na pewno ma przewidzenia. Uszczypnęła się w rękę.
Pewnie to skutek tych środków
nasennych od pani Pomfrey. Tak na pewno.
- Mionka, nic Ci
nie jest? Może wrócisz do skrzydła szpitalnego? - odezwał się
Tate, kiedy dziewczyna nie zareagowała.
- Co? Nie, nic mi
nie jest. Wszystko w....- przerwała na chwilę. - Co im zrobiliście?
- Co? A to –
zaśmiał się. - Smok się wkurzył na nich. Drętwota i bach! Są
nieprzytomni przez nabliższą godzinę. Dobra, a teraz masz jakiś
pomysł co z nimi zrobić?
- Czemu ja? -
pisnęła przerażona. Jeszcze potem będzie na nią. Nie chciała,
żeby kolejni ślizgoni się do niej przyczepili.
- Mówiłem,
Langdon. Sami coś wymyślimy – Tate spiorunował Draco wzrokiem. -
A myślałem, że Gryfoni są odważni.
- Bo są, Malfoy.
Zaraz coś wymyślę. Dajcie mi pięć minut.
- Jesteśmy na
środku korytarza z dwoma nieprzytomnymi Ślizgonami, Miona. A jak
nauczyciel nas przyłapie?
- Chodźcie –
otworzyła drzwi do pustej klasy. Rozglądnęła się, czy nikt ich
nie widzi i zamknęła je z cichym trzaskiem.
__________________________________
Za jakiekolwiek błędy przepraszam, ale nia mam sił ich sprawdzać.
Zostałaś nominowana do The Versalite Blogger!
OdpowiedzUsuńZasady:
1. Podziękować nominującemu blogerowi u niego na blogu.
2. Pokazać nagrodę Versatile Blogger Award u siebie na blogu.
3. Ujawnić 7 faktów o sobie.
4. Nominować 10 blogów, które Twoim zdaniem na to zasługują.
5. Poinformować o tym fakcie autorów tych blogów.
Gratulacje!
Earie S. ( autorka : http://magic-of-dramione.blogspot.com/
i http://single-light-in-the-darkness-dramione.blogspot.com/)