sobota, 30 marca 2013

V. Lokówka, dziwne zachowanie i tajemniczy prezent


Ron Weasley, Gryfon, najlepszy przyjaciel Harry'ego Pottera siedział w dormitorium i próbował poukładać w głowie przeprosiny za swoje karygodne (według Hermiony Granger) zachowanie. Nie wiedział co się z nim dzieje. Owszem, potajemnie kochał się w swojej przyjaciółce, która nawet nie zauważała jego zalotów.
Albo nie chciała ich zauważyć. To by było do niej podobne powiedział cicho głosik w jego głowie. Przecież ona nigdy chłopaka nie miała, więc jak mogłaby coś zauważyć? Zirytował się. Nie dość, że brak mu Hermiony, to jeszcze głosy w głowie zaczęły go prześladować.
Młody, ty nigdy dziewczyny nie miałeś, więc skąd wiesz, że dajesz jej jakiekolwiek sygnały?
Wyjazd z mojej głowy!
Wściekły rzucił poduszką w drzwi. Nie zauważył nawet, kiedy do pokoju wszedł Harry, w wyniku czego przedmiot zamiast uderzyć w ciemne drewno, bez żadnych szkód, odbił się od jego czoła i przeleciał nad głową Rona, by upaść na palącą się świeczkę.
-
Aquamenti! - spanikowany okularnik wykrzyknął, gdy płomienie postanowiły przenieść się na kotary łóżka rudzielca. - Powiesz mi co ty wyprawiasz?
- Co? Kto? - zapytał się, nie wiedząc co się przed chwilą wydarzyło w pokoju.
- A to baranie, że sam byś sobie łóżka spalił! I do tego dormitorium!
- Ale.. jak..? - w panice obrócił się, by zobaczyć szkody swojego bezmyślnego działania. Po poduszce został sam popiół. Nawet zaklęcie
reparo nie naprawiłoby tego. Westchnął tylko i poczuł odór spalenizny. Obejrzał się i ujrzał nadpaloną kotarę, która wisiała żałośnie, zasłaniając jedynie 1/4 jego posłania.
- Weź tu wywietrz. Nie rozumiem co się z tobą dzieje – okularnik usiadł naprzeciwko niego. - Najpierw Hermiona, teraz ty.
- Co z nią? Rozmawiała z tobą?
- A co ma być? – zirytował się. To przez Weasleya Hermiona chodziła przygaszona, bez życia po Hogwarcie.
- Jest wściekła.
- Skąd wiesz?
- No, bo...- z rezygnacją pomyślał nad swoją głupotą. - Wczoraj próbowałem ją przeprosić. Miała wzrok jak bazyliszek. Jeszcze chwila i wąchałbym kwiatki od spodu.
- Sam sobie zawiniłeś. Wiesz, że ona może się przyjaźnić z kim chce? Nie jesteś jej chłopakiem, nie jesteś jej bratem, jesteś
przyjacielem. A zachowujesz się jak idiota.
Jeszcze nie jestem jej chłopakiem przemknęło mu przez głowę.
- Harry, wiesz że ja... to wszystko impuls, nie chciałem...- zamilkł zmieszany na myśl o tym jak nazwał Hermione.
- Czyli nie chciałeś jej nazwać bezmyślną, nic nie wartą
szlamą? - czekał na odpowiedź Rona.
Chłopak siedział cicho z opuszczoną głową, bojąc się zobaczyć wyraz twarzy Harry'ego. To przez niego ich wieloletnia przyjaźń się zakończyła. To przez jego głupotę i zazdrość. Strach, który go paraliżował za każdym razem, kiedy chciał wyjawić prawdę Hermionie. Dziewczynie, która była inteligentna i piękna. Której żaden chłopak w Hogwarcie nie doceniał, widząc tylko jej zapał do nauki. Do teraz. Przeklęci Tate Langdon i Cedrik Diggory. Zagotował się ze złości. Zacisnął swoje dłonie w pięści, powodując ślady paznokci po wewnętrznej stronie. Nie podda się. Będzie walczył. Będzie walczył o dziewczynę, która zasługuje na coś lepszego, niż jakiś plugawy Ślizgon, czy nędzny Puchon.
Będzie walczył o nią do końca.
- Chodź. Mam plan – przerwał ciszę Potter.


Usiadłam na murku, podwijając nogi pod brodę. Opatuliłam je rękoma, na których przez chłodny wiatr pojawiła się gęsia skórka. Po chwili poczułam jak coś ciepłego okrywa moje plecy i odkryte ramiona. Zadrżałam, kiedy moja skóra zetknęła się z ciepłymi i delikatnymi rękoma Tate'a. Do moich nozdrzy doszedł zapach męskich perfum, przez co jęknęłam w duchu.
- Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz – powiedział, przyglądając się Zakazanemu Lasu.
- Niby dlaczego miałabym? - zdziwiona utkwiłam w nim wzrok.
- Nie odezwałem się do Ciebie od pierwszego dnia.
- Rozumiem Cię. Jesteś tu nowy chciałeś się zaaklimatyzować w nowej szkole – pokręcił przecząco głową.
- Byłem trochę zaskoczony, że do Hogwartu chodzi Potter. A jeszcze bardziej, że poznałem jego przyjaciółkę.
- To tylko Harry, normalny chłopak. Zachowywałeś się normalnie w jego towarzystwie. Nawet zakumplowałeś.
- Jeżeli chodzi Ci o rozmawianie o quidditchu i mistrzostwach to..- wzruszył ramionami, nie wiedząc co powiedzieć.
- Jestem w błędzie? - brak jego odzewu,utwierdzał mnie w przekonaniu, że miał to na myśli. - Nie znam się na relacjach międzyludzkich. Przykro mi – zeskoczyłam z murku, ściągając z siebie jego bluzę.
- Zatrzymaj ją, jest chłodno – na potwierdzenie jego słów zawiał silniejszy wiatr. - Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić. Jesteś normalna, nie to co Ci w Slytherinie. Tylko gadają, jacy są bogaci, jacy byli ich przodkowie i że są lepsi od innych, bo w ich żyłach płynie czysta krew – ostatnie słowa wymówił piszczącym głosem Pansy Parkinson. Parsknęłam śmiechem na jego nieudane naśladowanie.
- Ej, z czego się śmiejesz? - uśmiechnął się, ukazując urocze dołeczki w policzkach. Jego oczy zabłyszczały ze szczęścia przez udaną próbę rozśmieszenia mnie.
- Bo..ty i ten głos... ja przepraszam.... - między salwami śmiechu próbowałam złapać trochę powietrza.
- Ale jak możesz się ze mnie śmiać! Należę do Slytherinu! W mych żyłach płynie czysta krew! Nie pozwolę na tą zniewagę, ty głupia dziewczyno! Pójdę do Dracusia, zobaczysz. Zrobi Ci krzywdę – dalej mówił zniekształconym głosem, przypominającym raczej chochlika, niż wredną Ślizgonkę.
- Dra..Draaacc..Dracusia?
- Wiesz, w poniedziałek idę na eliksiry i tu bach! Malfoy z Zabinim idą sobie, a tu nagle słyszę 'Dracusiu! Blasiku! Poczekajcie na mnie, moje wy słoneczka!'. I patrzę a oni już nie szli, tylko biegli. Na początku, jak to kumple, gadają i takie tam, a jak ją usłyszeli to mieli takie przerażenie na twarzy jakby dementora zobaczyli. Myślałem, że zemdleje ze śmiechu. Aż się popłakałem. Naprawdę – dodał, widząc moje niedowierzanie wymalowane na twarzy. - I niestety to był błąd. Gdybym siedział cicho, to by mnie nie zauważyła. Podeszła i takie 'Masz jakiś problem?'. Jak dres, normalnie jak dres. Przysięgam. No, więc ..
- Nie zaczyna się zdania...
- Tak, wiem, wiem. Wszyscy mi to mówią. Dobra już, nie patrz się tak. Przerażasz mnie. Widzisz, aż mam gęsią skórkę – wystawił rękę, na której, o dziwo była. - Chciałbym dokończyć moje wydarzenie, które zostało wyryte w mojej pamięci na długie, długie lata. Pewnie będę miał do końca życia koszmary – skrzywił się, a ja zaśmiałam. Ten chłopak jest niemożliwy! - Odchrząknąłem i zacząłem udawać chrypę 'Młoda mam chrypę, jestem chory, więc z łaski swojej, byś wzięła swój szanowny tyłek i stąd poszła'. Spojrzała z takim niedowierzaniem i już zaczęła swoją tyradę, że jest z Domu Węża i jakiś szlamowaty jakiś tam gostek. No, co? Nie pamiętam jak mnie nazwała. No, że nie będę jej obrażał, bla, bla, bla, jej ojciec to Parkinson, ma kontakty i takie tam.
- Twoja historia jest bardzo długa, nie sądzisz? - podniosłam brew. Zaskoczony spojrzał na mnie, wyrwany ze swojej paplaniny.
- Słuchaj, młoda – wymówił z chrypą. Zadrżałam. Nie zauważyłam nawet, że ma taki seksowny głos. - Dokończę to, czy tego chcesz, czy nie. A potem pójdziesz w siną, w siną dal, za górami i za...
- Dobra mów – wywrócił zirytowany oczami na moje słowa.
- Okej, już. Powiedziałem jej, jak na dżentelmena przystało, oczywiście którym ja jestem – musiał dodać swoje trzy grosze, no musiał. - 'A ja jestem Langdon, Parkinson i jakbyś zauważyła to też należę do Domu Węża'. Normalnie jej oczy z orbit wyszły jak to powiedziałem. I nie uwierzysz. Rzuciła się na mnie, uważając mnie za mega przystojnego arystokrate.
- W końcówkę akurat uwierzę – podskoczył zaskoczony na moje zdanie, którego sens dopiero po chwili zrozumiałam.
- Czyli uważasz, że jestem przystojny? - zaczął mnie podrywać. Nie powiem, wychodziło mu to w stu procentach. Aż włoski na karku mi się zjeżyły.
- Nie wiem, o czym ty mówisz – podjęłam jego grę. Nieudolnie próbowałam obniżyć swój ton i mówić z mocniejszym akcentem.
- Hermiona? - podskoczyłam zaskoczona. Tate miał utkwiony wzrok w postać za moimi plecami. Jego oczy wyrażały pogardę, jak i złość na nowego przybysza. Odwróciłam się, napotykając rozwścieczone spojrzenie.


Plan Harry'ego był dosyć prosty. Wystarczyło odnaleźć Hermione. Zszedł na dół, by zacząć poszukiwania dziewczyny od Wielkiej Sali. Za nim wlókł się Ron z miną, jakby skazano go na pocałunek dementora. Był przestraszony pomysłem okularnika, który był dla niego wielką niewiadomą. Najbardziej przerażała go wizja Gryfonki z mordem wypisanym na twarzy i pustym spojrzeniem Jesteś martwy dla mnie. Wzdrygnął się na wspomnienie ich kłótni. Kłótni, którą oczywiście musiał rozpocząć on.
- Poczekaj tu - Harry zatrzymał się tuż przy wejściu do sali, gdzie trwała pora śniadania. Ron kiwnął lekko głową na znak zgody. Ze strachu ścisnęło go w gardle, nie mogąc wymówić nawet krótkiego tak.
Potter wkroczył do pomieszczenia, szukając brązowowłosej burzy loków. Nie mógł jej znaleźć, toteż ruszył w stronę Ginny, by wydusić z niej jakiekolwiek informacje.
- Hej – przywitał się. - Widziałaś Hermionę?
- Coś się stało?
- No, mam plan jak pogodzić ją i Rona – wydukał speszony. Teraz jego plan wydawał się wprost idiotyczny. A jeszcze chwilę temu uważał to za arcydzieło. Rudowłosa prychnęła jak rozjuszona kotka.
- Mój ukochany braciszek to idiota. Sam nawalił to niech sam naprawia.
- Ginny, błagam. Nie mogę już tego wytrzymać – jęknął zrozpaczony.
- Oj, no dobra. Pierwszy i ostatni raz, Potter – spojrzała na niego surowym wzrokiem, naśladując panią Weasley. - Poszła z tym nowym.
- Jakim nowym?
- Tym Langem, Lernem...czekaj – odwróciła się w stronę plotkujących dziewczyn ze swojego roku. - Langdonem. Tatem Langdonem.
Zaklną siarczyście i udał się biegiem w stronę wejścia do Wielkiej Sali, gdzie zostawił Rona. Hol był pusty nie licząc Malfoya, podrywającego jakąś Puchonke.
- Malfoy! - Ślizgon odwrócił się wściekły za przerwanie mu w romansowaniu z niebieskooką blondynką.
- Czego, Potter?
- Widziałeś Rona?
- Nie interesuje się życiem Wieprzleja. Może poszedł kupić nowe buty? - zaśmiał się ze swojego żartu. Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą i niczym modelka ruszyła korytarzem, odrzucając na plecy swoje blond włosy. Harry zaśmiał się cicho na niedowierzanie wymalowane na twarzy tego dupka.
- Zapłacisz mi za to, Potter – wściekły syknął i poszedł w kierunku lochów.
Czarnowłosy ruszył do wyjścia z zamku, przeklinając wszystko i wszystkich. Kiedy dotarł do drzwi, usłyszał głos rozwścieczonej Gryfonki i przerażonego Weasleya. Stanął w półkroku, widząc jak Tate przytrzymuje Hermionę, która ciskała w rudzielca ostrymi epitetami. Ron jąkał się, próbując wyjść cało z zaistniałej sytuacji.
- Ron, miałeś na mnie poczekać – żachnął się czarnowłosy, podchodząc na bezpieczną odległość do Hermiony.
- Czekałem, kiedy usłyszałem jak ONA się śmieje z TYM idiotą!
- Nie przeginaj, Weasley – warknął blondyn, który pomału tracił cierpliwość.
- Chciałeś ją omamić i wykorzystać, ty używający lokówki zgredzie! - ku zdziwieniu wszystkich zebranych, Hermiona parsknęła śmiechem na słowa Rona.
- Lokówka...Tate, używasz lokówki? - teraz i blondyn zaczął się śmiać wraz z Harrym. Jedynie rudzielec stał zdziwiony i zażenowany wymyślonym przez siebie kiepskim przezwiskiem.
- Nie mogę – dziewczyna otarła łzy spowodowane śmiechem. - Chodź, Tate. A ty zamilcz – dodała zła, kiedy zobaczyła jak rudzielec otwiera usta, by ją zatrzymać.


Tydzień upłynął spokojnie, nie licząc wybuchu złości Rona na eliksirach, gdzie ku zdziwieniu wszystkich obecnych w tym profesora Snape'a, Hermiona żartowała z Malfoyem. Wściekły Gryfon źle zamieszał ingrediencje na sam widok Ślizgona szepczącego do ucha Granger. Mistrz Eliksirów odjął mu 25 punktów oraz wlepił szlaban na 2 miesiące w każdy piątek wieczorem. Nikt wtedy nie wiedział, że Draco Malfoy podpuścił Hermionę Granger, która nadal robiła się cała czerwona na wzmiankę o jej byłym przyjacielu. Chłopak idealnie wykorzystał sytuację, by pogrążyć Weasleya i przy okazji odegrać się na Potterze.
Siedział w Pokoju Wspólnym Slytherinu, pisząc wypracowanie na historię magii na temat bitwy trolli i goblinów w XV wieku. Nie zauważył kiedy koło niego usiadł blondyn z czarnymi jak węgiel oczami i czarnoskóry młodzieniec.
- Co tam robisz, Smoku? - zagadnął Zabini, biorąc paczkę fasolek wszystkich smaków od przerażonego pierwszoklasisty.
- Wypracowanie dla Binnsa – zirytował się, kiedy usłyszał jak Blaise mlaska, próbując odgadnąć smak smakołyku. - Mógłbyś to robić ciszej?
- Ae, he co hakego? - zdziwiony chłopak spojrzał pytającym wzrokiem na kumpla. Ostatnio chodził jakiś nerwowy. - Smoku co jest?
- Nic, Diable – odparł sucho Malfoy, myśląc nad kolejnym zdaniem.
- Chodzi o tą szlame? Granger? - Tate mimowolnie się wzdrygnął. Nikt w Slytherinie nie wie, że zaprzyjaźnił się z Gryfonką. Gdyby ktoś się dowiedział, miałby przechlapane do końca szkoły.
- A co ma być?
- Jak to co? Żartowaliście na eliksirach. Wiesz jaką mine miał nietoperz? Jakby dowiedział się, że jego matka do szkoły przyjechała – parsknął śmiechem. Jedynie Draco i Tate patrzyli na niego jak na chorego psychicznie.
- Lecz się lepiej – poradził mu Ślizgon i wrócił do wypracowania.
- A ty co o tym myślisz, Tate? Ach, zapomniałem to twoja przyjaciółka – szepnął jadowitym tonem, przez co Malfoy przerwał pisanie i szybko poderwał głowę do góry. Chłopak spiął się, słysząc słowa kumpla. Specjalnie spotykał się z Granger w toalecie Jęczącej Marty, gdzie nikt przy zdrowym umyśle nie wszedłby.
- Skąd wiesz?
- Ma się wtyki. Spokojnie nikomu nie powiemy. Chyba, że na serio się z nią przyjaźnisz.
- Poryło Cię? Dobra jest w te klocki i tyle. Wiesz o co mi chodzi? - Zabini zaśmiał się gardłowo na cały pokój, przyciągając wszystkich zebranych uwagę. Langdon uśmiechnął się blado, szczęśliwy że udało mu się jako-tako wykaraskać z tego bagna. Jedynie blondyn o stalowoszarych oczach, wiedział że jego nowy kumpel kłamie.


W piątkowe popołudnie udałam się na na kwalifikacje do drużyny Gryfonów. Obserwowałam jak słońce powoli chowa się za horyzontem, wytwarzając różnobarwne łuny na niebie, na którym sylwetki graczy poruszały się z gracją. Z jednej strony podziwiałam ich, a z drugiej nie rozumiałam. Mają pasję, dążą do swoich celów, rozwijają się. Tylko, że to jest latanie na kawałku drewna i rzucaniu piłki przez obręcz. Do tego uciekasz przed jakimś tłuczkiem, byle nie oberwać po głowie. Bezwartościowa rzecz.
- Od kiedy interesujesz się quidditchem? Jeszcze na mistrzostwach zrzędziłaś.
- Obiecałam Harry'emu, że przyjdę. Po tej awanturze z Ronem nasze relacje się ograniczyły.
- Czyli mam wierzyć w te wszystkie plotki? - skrzywiłam się na wzmiankę o tych beznadziejnych wiadomościach, które pewnie odbiegały od prawdy, tyle ile Ron dostanie wybitnych na egzaminach.
- Zależy co jest w nich zawarte.
- Cóż Ron zrobił Ci awanture, dlatego że chodzisz z niejakim Cedrikiem Diggory. Oprócz tego flirtujesz z Thomasem – uniosłam w zdziwieniu brwi. - Podobno umówiłaś się z nim na randkę.
Zszokowana spojrzałam na chłopaka. Jakim trzeba być idiotą, żeby takie rzeczy wymyślać!
- Miałam mu pomóc z zaklęciami, dlatego się z nim gadałam o spotkaniu się.
- Uważaj na dziewczyny. Ze względu na to, że chodzisz z takim ciachem – zaśmiałam się, co nie uszło uwadze Rona, siedzącego 5 rzędów niżej. Spojrzał w naszą stronę zniesmaczony, ciskając błyskawice oczami. - Wymyślają różne rzeczy jak tu Ci zrobić jakąś krzywde. Słyszałem jak Parkinson coś planowała.
- To Parkinson. Powyzywa od szlam i da sobie spokój.
- Jasne. A ja jestem Snape – podniósł się, kiedy podeszła do nas Emily Peters. Krukonka o szarych oczach, która patrzyła ozięble w stronę każdego, zdziwiła mnie. Ujrzawszy Cedrika w jej spojrzeniu można było wyczytać uwielbienie i...miłość?
- Granger – skinęła mi głową.
- Peters – odwzajemniłam jej przywitanie.
- Trzymaj się. I pamiętaj, uważaj – mrugnął porozumiewawczo okiem, na co Emily się naburmuszyła.
Wpatrywałam się w nich i śmiałam w duchu. Z daleka było widać, że dziewczyna robi mu wyrzuty. Ten, ignorując wszystko, przyciągnął ją do siebie i pocałował, co niektórzy skwitowali obrzydzeniem lub uniesieniem brwi. Przecież on się umawia z Granger, tą kujonicą. Prychnęłam z pogardą i spojrzałam na boisko. Ile ja bym dała, żeby mieć chociaż namiastke tego, co ma teraz Cedrik. Jeszcze w wakacje myślałam o książkach, nauce, podręcznikach, które już dociekliwie przestudiowałam. Po powrocie do szkoły coś się zmieniło. Zniknął ten zapał, za to pojawiła się dziewczyna, która zechciała spróbować kogoś pokochać. Romantyczka, która marzyła o swoim księciu.
Wzdrygnęłam się na samą myśl. Jak ja mogę o czymś takim myśleć? To niedorzeczne. Odwróciłam się w stronę boiska, kiedy ujrzałam, że Gryfoni skończyli, na moje szczęście, tą katorgę. Wszyscy wylądowali wściekli na kapitana, za to że nie dojrzał ich potencjału, lub wręcz przeciwnie – szczęśliwi.


- I jak?
- Nijak – burknął Harry. Zapiął swoją sportową torbę, uprzednio chowając do niej przepocony dres.
- Co jest? - zdziwiona spojrzałam na niego.
- To – syknął, kiedy z szatni wyszedł jakiś chłopak. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, aż w końcu zrozumiałam. Cormac McLaggen. Najbardziej wkurzający uczeń, jaki uczęszczał do Hogwartu. Nie wiem jak mógł zostać Gryfonem. Nie był odważny, uczciwy, szczery. Nie należał też do osób, pracowitych, przebiegłych, czy bystrych. Była to nijaka osoba, która nie pasowała do żadnego domu.
- Hej, Mionka – uśmiechnął się cwanie i wyminął nas, ignorując Harry'ego.
- Jak ja go nienawidzę. To tępy, bezmózgi, skretyniały....- przerwał, kiedy drzwi za nim ponownie się otworzyły i pojawiła się w nich Angelina Johnson.
- Hej, Miona. Przepraszam Cię na chwilę, ale muszę uświadomić o czymś Harry'ego. To trochę zajmie, więc spotkacie się na kolacji, dobrze? – nie czekając na moją odpowiedź, pociągnęła chłopaka, który błagał o litość. Pokręciłam w niedowierzaniu głową i udałam się do zamku.


- Nienawidzę go, nienawidzę go, nienawidzę go – burczał pod nosem okularnik. Usiadł naprzeciwko mnie i zabrał moją kanapkę z talerza, nie zważając na moje protesty. Zdziwiony zamarł, przyjmując dziwną pozę. Otóż jedzenie zawisło w drodze do jego ust, które rozwarły się na niewyobrażalnie wielką długość. Ketchup skapywał na jego spodnie, tworząc artystyczną plamę na jego nowych jeansowych spodniach.
- Harry – pstryknęłam palcami przed jego twarzą. Nic. - Harry!
- Ccco? - wybudzony, spojrzał na mnie rozkojarzonym wzrokiem.
- Co to było?
- Nic takiego – zaśmiałam się, ujrzawszy jak na jego policzkach wykwitają rumieńce. Odwróciłam się, żeby zobaczyć co wprawiło w taki stan Pottera. Z nadzieją próbowałam zobaczyć Ginny. Może to ona tak na niego zadziała? Niestety nie dojrzałam charakterystycznych rudych włosów. Wstałam od stołu w locie chwytając niedojedzonego tosta.
- Ej, gdzie idziesz?
- Do biblioteki. Muszę napisać esej na historię. Zapomniałeś? - uderzył się w czoło, robiąc typowego facepalma. Parsknęłam śmiechem i odwróciłam się z zamiarem dostania do czytelni. Przez moją niezdarność (która zaczęła się zwiększać w te wakacje) wpadłam na kogoś, przez co upadłam na podłogę.
- Przepraszam – mruknęłam i otrzepałam się z niewidzialnego kurzu. Próbowałam ukryć swoje zdradzieckie rumieńce, które jak na złość musiały wyjść na światło dzienne.
- Oj, Granger. Uważaj jak chodzisz – zamarłam. Musiałam akurat na niego trafić. Niego. Niech piorun go strzeli. W ułamek sekundy mój dobry humor znikł jak bańka mydlana. Przybrałam pozycję bojową, przygotowana na jego atak, niczym jakieś dzikie zwierzę.
- Odwal się póki Ci życie miłe, Malfoy.
- Nie moja wina, że chodzisz z głową w chmurach. Taki dobry jest Diggory? A może Langdon? - ostatnie zdanie syknął wprost do mojego ucha.
- A jak tam Parkinson? Podobno zmieniła obiekt swoich uczuć. Jak to jest się czuć odrzucony? - wyszeptałam, robiąc obojętną minę, by ukryć przerażenie. Kilka osób wokół nas przerwało rozmowy, by przysłuchać się naszej potyczce. Wredne hieny.
- Na moje szczęście. Chociaż lepsza ona, niż jakaś nic niewarta szlama – i tu mnie miał.
Zacisnęłam powieki, by zapobiec katastrofie, która miałaby zgubne efekty dla mnie. Odwróciłam się, modląc w duchu, by te zdradzieckie słone krople nie powitały świata na moich czerwonych policzkach.
Po wyjściu z Wielkiej Sali pozwoliłam, żeby potok łez kreślił drogę na mojej twarzy, skapując raz po raz na posadzkę. Obiecałam sobie tyle razy w duchu, przed przyjaciółmi, nawet przed zdjęciem Johnny'ego Deppa w moim pokoju, że więcej łez nie wyleje przez tego nadętego dupka. Oczywiście obietnice się łamie. I ja to zrobiłam. Po raz kolejny. Nie jestem jeszcze tak silna psychicznie i fizycznie, by to zrobić. A powinnam. Boże, jaka ja głupia jestem! Przecież oto mu chodziło. Złamać mnie. Złamać tą głupią kujonice, która nie dość, że jest w Gryfindorze, pochodzi z rodziny mugoli.
Wytarłam wilgotne oczy i policzki skrawkiem szaty i weszłam do biblioteki. Udałam się na dział Historia, by przejrzeć zbiór książek, które zawierały informacje dotyczące wydarzeń toczących się w świecie magii. Wybrałam kilka egzemplarzy, które powinny być przydatne do napisania eseju Bitwy trolli i goblinów w XV wieku.
Po godzinie, przeszukaniu kilkudziesięciu książek, miałam napisane jedynie 1/6 wypracowania. Jęknęłam zrozpaczona. Binns zadał to w środę, a miałam oddać w poniedziałek. Mogłam wcześniej wypożyczyć książkę, niż wymykać się na spotkania z Tatem.
- Czyżby Panna Wszechwiedząca, nie mogła napisać eseju? - rozniósł się głos, w którym można było wyłapać nutkę pogardy.
- Daruj sobie.
- Biedna szlama nie napisze wypracowania. Dostanie nędznego i co wtedy? Popłacze się, bo jej średnia drastycznie spadnie?
- Ty wredny, egoistyczny, zarozumiały padalcu. Mam gdzieś twoje gadanie i Ciebie. Wolałabym, żebyś z łaski swojej zamknął tą jadaczkę i zniknął mi z oczu, bo inaczej trafie w ciebie jakimś zaklęciem, którego skutków łatwo się nie pozbędziesz – odczuwałam coraz większą satysfakcję, kiedy z jego twarzy znikał cyniczny uśmieszek i zastępował go strach. Szybko się opanował i przybrał obojętną minę.
- Okaże Ci miłosierdzie, którego tak zawzięcie pragniesz. Ta książka na pewno Ci się przyda – podał mi przedmiot, którego nawet nie zauważyłam w jego ręce. Spojrzałam na nią, gdzie połyskiwały złote litery układające się w ''Bitwy przez wieki''. - Jeszcze jedno, Granger. Przepraszam – rzucił na odchodnym.
Zostawił mnie zdziwioną na środku biblioteki z chaosem w głowie.


Ostatnie dni słoneczne można przydzielić do ostatnich w tym roku. Jesień zbliżała się większymi krokami, co skwitowano jękami rozpaczy wśród uczniów Hogwartu. Za oknami ciemne kotary unosiły się na niebie, opatulając słońce, niczym pościel ciało człowieka.
- Czy ty mnie słuchasz? - fuknęła Ginny, odstawiając z hukiem kubek herbaty na stół.
- Oczywiście, że taaaaaaaaaaaaaaaaak – ziewnęłam, co skwitowano uniesieniem brwi przez siedzącego naprzeciwko nas Pottera.
- To co ja mówiłam?
- Mówiłaś o tym jak Wielki Herbert V pokonał trolla Svarta w bitwie pod...
- Na pewno nie mówiłam niczego co dotyczyło trolli – obrażona upiła łyk napoju. Okularnik roześmiał się, na co zareagowałam oburzonym spojrzeniem, a rudowłosa zakłopotaniem.
- Co ty takiego w nocy robiłaś?
- Nie mogłam spać – to było po części prawdą. Nie wspomniałam tylko, że wtedy moje myśli skradł egoistyczny dupek, Draco Malfoy, który teraz jak nigdy nic, wpatrywał się we mnie z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy. Odwróciłam się w stronę Ginny, która wpatrywała się z niezrozumieniem w naszą stronę.
- Oh, odpuść już – powiedziałam, nalewając do kubka życiodajnego napoju, jakim jest kawa. Wściekła i obrażona przysunęła się do Lavender Brown i Parvati Patil, które zawzięcie rozmawiały jacy mogą być uczniowie dwóch szkół, którzy do nas zawitają za niecałe 3 tygodnie.
- Miona, do Ciebie – nawet nie zauważyłam, kiedy wleciała chmara sów, przynosząc poranną poczte.
Przede mną usiadła brązowa sowa, która była wyprostowana, niczym pochodząca z czystokrwistej rodziny. Z gracją wyciągnęła w moją stronę nóżkę, do której przywiązana była mała paczuszka. Wzięłam do rąk krakersa i podsunęłam pod jej dziób, by ją poczęstować. Spojrzała na mnie czarnymi ślepiami wyrażającymi Nie karm mnie tymi śmieciami, tylko weź swoją pocztę, dziewucho! Zirytowana odwiązałam przesyłkę. Po chwili ptak wzniósł się w górę, zataczając nade mną kilka kółek i wyleciało z Sali.
Zerwałam papier, by po chwili ujrzeć drewniane małe pudełeczko. Wyrzeźbiono na nim dziwne wzorki przypominające kwiaty. Po przyjrzeniu się, można było rozróżnić kwiaty lotosu i lilii. Zaintrygowana otworzyłam je, ukazując stary medalion ozdobiony milionami małych diamencików, które iskrzyły delikatnie milionami kolorów pod różnym kątem.
- Otwórz go – wyszeptał Harry. Patrzył oniemiały na mój dość dziwny i drogi prezent. Drżącą ręką podważyłam wieczko, by ujrzeć napis Aurea mediocritas.

2 komentarze:

  1. ejjjj, jaki napis, hmm? tak nie można kończyć! ;dd
    ale super że dodałaś dzisiaj - prezent na święta :D
    rozdział świetny! szkoda że ślizgon musi kryć przyjaźń z Hermioną.. i o co chodziło Draconowi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe od kogo dostała ten medalion... :D Rozdział jak zwykle świetny!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń