Ron
Weasley, Gryfon, najlepszy przyjaciel Harry'ego Pottera siedział w
dormitorium i próbował poukładać w głowie przeprosiny za swoje
karygodne (według Hermiony Granger) zachowanie. Nie wiedział co się
z nim dzieje. Owszem, potajemnie kochał się w swojej przyjaciółce,
która nawet nie zauważała jego zalotów.
Albo nie chciała ich
zauważyć. To by było do niej podobne powiedział
cicho głosik w jego głowie. Przecież ona nigdy chłopaka
nie miała, więc jak mogłaby coś zauważyć? Zirytował
się. Nie dość, że brak mu Hermiony, to jeszcze głosy w głowie
zaczęły go prześladować.
Młody, ty nigdy
dziewczyny nie miałeś, więc skąd wiesz, że dajesz jej
jakiekolwiek sygnały?
Wyjazd z mojej głowy!Wściekły rzucił poduszką w drzwi. Nie zauważył nawet, kiedy do pokoju wszedł Harry, w wyniku czego przedmiot zamiast uderzyć w ciemne drewno, bez żadnych szkód, odbił się od jego czoła i przeleciał nad głową Rona, by upaść na palącą się świeczkę.
- Aquamenti! - spanikowany okularnik wykrzyknął, gdy płomienie postanowiły przenieść się na kotary łóżka rudzielca. - Powiesz mi co ty wyprawiasz?
- Co? Kto? - zapytał się, nie wiedząc co się przed chwilą wydarzyło w pokoju.
- A to baranie, że sam byś sobie łóżka spalił! I do tego dormitorium!
- Ale.. jak..? - w panice obrócił się, by zobaczyć szkody swojego bezmyślnego działania. Po poduszce został sam popiół. Nawet zaklęcie reparo nie naprawiłoby tego. Westchnął tylko i poczuł odór spalenizny. Obejrzał się i ujrzał nadpaloną kotarę, która wisiała żałośnie, zasłaniając jedynie 1/4 jego posłania.
- Weź tu wywietrz. Nie rozumiem co się z tobą dzieje – okularnik usiadł naprzeciwko niego. - Najpierw Hermiona, teraz ty.
- Co z nią? Rozmawiała z tobą?
- A co ma być? – zirytował się. To przez Weasleya Hermiona chodziła przygaszona, bez życia po Hogwarcie.
- Jest wściekła.
- Skąd wiesz?
- No, bo...- z rezygnacją pomyślał nad swoją głupotą. - Wczoraj próbowałem ją przeprosić. Miała wzrok jak bazyliszek. Jeszcze chwila i wąchałbym kwiatki od spodu.
- Sam sobie zawiniłeś. Wiesz, że ona może się przyjaźnić z kim chce? Nie jesteś jej chłopakiem, nie jesteś jej bratem, jesteś przyjacielem. A zachowujesz się jak idiota.
Jeszcze nie jestem jej chłopakiem przemknęło mu przez głowę.
Wyjazd z mojej głowy!Wściekły rzucił poduszką w drzwi. Nie zauważył nawet, kiedy do pokoju wszedł Harry, w wyniku czego przedmiot zamiast uderzyć w ciemne drewno, bez żadnych szkód, odbił się od jego czoła i przeleciał nad głową Rona, by upaść na palącą się świeczkę.
- Aquamenti! - spanikowany okularnik wykrzyknął, gdy płomienie postanowiły przenieść się na kotary łóżka rudzielca. - Powiesz mi co ty wyprawiasz?
- Co? Kto? - zapytał się, nie wiedząc co się przed chwilą wydarzyło w pokoju.
- A to baranie, że sam byś sobie łóżka spalił! I do tego dormitorium!
- Ale.. jak..? - w panice obrócił się, by zobaczyć szkody swojego bezmyślnego działania. Po poduszce został sam popiół. Nawet zaklęcie reparo nie naprawiłoby tego. Westchnął tylko i poczuł odór spalenizny. Obejrzał się i ujrzał nadpaloną kotarę, która wisiała żałośnie, zasłaniając jedynie 1/4 jego posłania.
- Weź tu wywietrz. Nie rozumiem co się z tobą dzieje – okularnik usiadł naprzeciwko niego. - Najpierw Hermiona, teraz ty.
- Co z nią? Rozmawiała z tobą?
- A co ma być? – zirytował się. To przez Weasleya Hermiona chodziła przygaszona, bez życia po Hogwarcie.
- Jest wściekła.
- Skąd wiesz?
- No, bo...- z rezygnacją pomyślał nad swoją głupotą. - Wczoraj próbowałem ją przeprosić. Miała wzrok jak bazyliszek. Jeszcze chwila i wąchałbym kwiatki od spodu.
- Sam sobie zawiniłeś. Wiesz, że ona może się przyjaźnić z kim chce? Nie jesteś jej chłopakiem, nie jesteś jej bratem, jesteś przyjacielem. A zachowujesz się jak idiota.
Jeszcze nie jestem jej chłopakiem przemknęło mu przez głowę.
-
Harry, wiesz że ja... to wszystko impuls, nie chciałem...- zamilkł
zmieszany na myśl o tym jak nazwał Hermione.
- Czyli nie chciałeś jej nazwać bezmyślną, nic nie wartą szlamą? - czekał na odpowiedź Rona.
- Czyli nie chciałeś jej nazwać bezmyślną, nic nie wartą szlamą? - czekał na odpowiedź Rona.
Chłopak
siedział cicho z opuszczoną głową, bojąc się zobaczyć wyraz
twarzy Harry'ego. To przez niego ich wieloletnia przyjaźń się
zakończyła. To przez jego głupotę i zazdrość. Strach, który go
paraliżował za każdym razem, kiedy chciał wyjawić prawdę
Hermionie. Dziewczynie, która była inteligentna i piękna. Której
żaden chłopak w Hogwarcie nie doceniał, widząc tylko jej zapał
do nauki. Do teraz. Przeklęci Tate Langdon i Cedrik Diggory.
Zagotował się ze złości. Zacisnął swoje dłonie w pięści,
powodując ślady paznokci po wewnętrznej stronie. Nie podda się.
Będzie walczył. Będzie walczył o dziewczynę, która zasługuje
na coś lepszego, niż jakiś plugawy Ślizgon, czy nędzny Puchon.
Będzie walczył o nią
do końca.
- Chodź.
Mam plan – przerwał ciszę Potter.
Usiadłam
na murku, podwijając nogi pod brodę. Opatuliłam je rękoma, na
których przez chłodny wiatr pojawiła się gęsia skórka. Po
chwili poczułam jak coś ciepłego okrywa moje plecy i odkryte
ramiona. Zadrżałam, kiedy moja skóra zetknęła się z ciepłymi i
delikatnymi rękoma Tate'a. Do moich nozdrzy doszedł zapach męskich
perfum, przez co jęknęłam w duchu.
- Mam nadzieję, że się na
mnie nie gniewasz – powiedział, przyglądając się Zakazanemu
Lasu.
- Niby dlaczego miałabym? - zdziwiona utkwiłam w nim wzrok.
- Nie odezwałem się do Ciebie od pierwszego dnia.
- Rozumiem Cię. Jesteś tu nowy chciałeś się zaaklimatyzować w nowej szkole – pokręcił przecząco głową.
- Byłem trochę zaskoczony, że do Hogwartu chodzi Potter. A jeszcze bardziej, że poznałem jego przyjaciółkę.
- Niby dlaczego miałabym? - zdziwiona utkwiłam w nim wzrok.
- Nie odezwałem się do Ciebie od pierwszego dnia.
- Rozumiem Cię. Jesteś tu nowy chciałeś się zaaklimatyzować w nowej szkole – pokręcił przecząco głową.
- Byłem trochę zaskoczony, że do Hogwartu chodzi Potter. A jeszcze bardziej, że poznałem jego przyjaciółkę.
- To
tylko Harry, normalny chłopak. Zachowywałeś się normalnie w jego
towarzystwie. Nawet zakumplowałeś.
- Jeżeli chodzi Ci o rozmawianie o quidditchu i mistrzostwach to..- wzruszył ramionami, nie wiedząc co powiedzieć.
- Jestem w błędzie? - brak jego odzewu,utwierdzał mnie w przekonaniu, że miał to na myśli. - Nie znam się na relacjach międzyludzkich. Przykro mi – zeskoczyłam z murku, ściągając z siebie jego bluzę.
- Zatrzymaj ją, jest chłodno – na potwierdzenie jego słów zawiał silniejszy wiatr. - Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić. Jesteś normalna, nie to co Ci w Slytherinie. Tylko gadają, jacy są bogaci, jacy byli ich przodkowie i że są lepsi od innych, bo w ich żyłach płynie czysta krew – ostatnie słowa wymówił piszczącym głosem Pansy Parkinson. Parsknęłam śmiechem na jego nieudane naśladowanie.
- Jeżeli chodzi Ci o rozmawianie o quidditchu i mistrzostwach to..- wzruszył ramionami, nie wiedząc co powiedzieć.
- Jestem w błędzie? - brak jego odzewu,utwierdzał mnie w przekonaniu, że miał to na myśli. - Nie znam się na relacjach międzyludzkich. Przykro mi – zeskoczyłam z murku, ściągając z siebie jego bluzę.
- Zatrzymaj ją, jest chłodno – na potwierdzenie jego słów zawiał silniejszy wiatr. - Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić. Jesteś normalna, nie to co Ci w Slytherinie. Tylko gadają, jacy są bogaci, jacy byli ich przodkowie i że są lepsi od innych, bo w ich żyłach płynie czysta krew – ostatnie słowa wymówił piszczącym głosem Pansy Parkinson. Parsknęłam śmiechem na jego nieudane naśladowanie.
- Ej, z
czego się śmiejesz? - uśmiechnął się, ukazując urocze dołeczki
w policzkach. Jego oczy zabłyszczały ze szczęścia przez udaną
próbę rozśmieszenia mnie.
- Bo..ty
i ten głos... ja przepraszam.... - między salwami śmiechu
próbowałam złapać trochę powietrza.
- Ale
jak możesz się ze mnie śmiać! Należę do Slytherinu! W mych
żyłach płynie czysta krew! Nie pozwolę na tą zniewagę, ty
głupia dziewczyno! Pójdę do Dracusia, zobaczysz. Zrobi Ci krzywdę
– dalej mówił zniekształconym głosem, przypominającym raczej
chochlika, niż wredną Ślizgonkę.
-
Dra..Draaacc..Dracusia?
- Wiesz,
w poniedziałek idę na eliksiry i tu bach! Malfoy z Zabinim idą
sobie, a tu nagle słyszę 'Dracusiu! Blasiku! Poczekajcie na mnie,
moje wy słoneczka!'. I patrzę a oni już nie szli, tylko biegli. Na
początku, jak to kumple, gadają i takie tam, a jak ją usłyszeli
to mieli takie przerażenie na twarzy jakby dementora zobaczyli.
Myślałem, że zemdleje ze śmiechu. Aż się popłakałem. Naprawdę
– dodał, widząc moje niedowierzanie wymalowane na twarzy. - I
niestety to był błąd. Gdybym siedział cicho, to by mnie nie
zauważyła. Podeszła i takie 'Masz jakiś problem?'. Jak dres,
normalnie jak dres. Przysięgam. No, więc ..
- Nie
zaczyna się zdania...
- Tak,
wiem, wiem. Wszyscy mi to mówią. Dobra już, nie patrz się tak.
Przerażasz mnie. Widzisz, aż mam gęsią skórkę – wystawił
rękę, na której, o dziwo była. - Chciałbym dokończyć moje
wydarzenie, które zostało wyryte w mojej pamięci na długie,
długie lata. Pewnie będę miał do końca życia koszmary –
skrzywił się, a ja zaśmiałam. Ten chłopak jest niemożliwy!
- Odchrząknąłem i zacząłem udawać chrypę 'Młoda mam chrypę,
jestem chory, więc z łaski swojej, byś wzięła swój szanowny
tyłek i stąd poszła'. Spojrzała z takim niedowierzaniem i już
zaczęła swoją tyradę, że jest z Domu Węża i jakiś szlamowaty
jakiś tam gostek. No, co? Nie pamiętam jak mnie nazwała. No, że
nie będę jej obrażał, bla, bla, bla, jej ojciec to Parkinson, ma
kontakty i takie tam.
- Twoja
historia jest bardzo długa, nie sądzisz? - podniosłam brew.
Zaskoczony spojrzał na mnie, wyrwany ze swojej paplaniny.
-
Słuchaj, młoda – wymówił z chrypą. Zadrżałam. Nie zauważyłam
nawet, że ma taki seksowny głos. - Dokończę to, czy tego chcesz,
czy nie. A potem pójdziesz w siną, w siną dal, za górami i za...
- Dobra
mów – wywrócił zirytowany oczami na moje słowa.
- Okej,
już. Powiedziałem jej, jak na dżentelmena przystało, oczywiście
którym ja jestem – musiał dodać swoje trzy grosze, no musiał. -
'A ja jestem Langdon, Parkinson i jakbyś zauważyła to też należę
do Domu Węża'. Normalnie jej oczy z orbit wyszły jak to
powiedziałem. I nie uwierzysz. Rzuciła się na mnie, uważając
mnie za mega przystojnego arystokrate.
- W
końcówkę akurat uwierzę – podskoczył zaskoczony na moje
zdanie, którego sens dopiero po chwili zrozumiałam.
- Czyli
uważasz, że jestem przystojny? - zaczął mnie podrywać. Nie
powiem, wychodziło mu to w stu procentach. Aż włoski na karku mi
się zjeżyły.
- Nie
wiem, o czym ty mówisz – podjęłam jego grę. Nieudolnie
próbowałam obniżyć swój ton i mówić z mocniejszym akcentem.
- Hermiona? - podskoczyłam zaskoczona. Tate miał utkwiony wzrok w postać za moimi plecami. Jego oczy wyrażały pogardę, jak i złość na nowego przybysza. Odwróciłam się, napotykając rozwścieczone spojrzenie.
- Hermiona? - podskoczyłam zaskoczona. Tate miał utkwiony wzrok w postać za moimi plecami. Jego oczy wyrażały pogardę, jak i złość na nowego przybysza. Odwróciłam się, napotykając rozwścieczone spojrzenie.
Plan
Harry'ego był dosyć prosty. Wystarczyło odnaleźć Hermione.
Zszedł na dół, by zacząć poszukiwania dziewczyny od Wielkiej
Sali. Za nim wlókł się Ron z miną, jakby skazano go na pocałunek
dementora. Był przestraszony pomysłem okularnika, który był dla
niego wielką niewiadomą. Najbardziej przerażała go wizja Gryfonki
z mordem wypisanym na twarzy i pustym spojrzeniem Jesteś martwy
dla mnie. Wzdrygnął się na wspomnienie ich kłótni. Kłótni,
którą oczywiście musiał rozpocząć on.
-
Poczekaj tu - Harry zatrzymał się tuż przy wejściu do sali, gdzie
trwała pora śniadania. Ron kiwnął lekko głową na znak zgody. Ze
strachu ścisnęło go w gardle, nie mogąc wymówić nawet krótkiego
tak.
Potter
wkroczył do pomieszczenia, szukając brązowowłosej burzy loków.
Nie mógł jej znaleźć, toteż ruszył w stronę Ginny, by wydusić
z niej jakiekolwiek informacje.
- Hej – przywitał się. - Widziałaś Hermionę?
- Hej – przywitał się. - Widziałaś Hermionę?
- Coś
się stało?
- No,
mam plan jak pogodzić ją i Rona – wydukał speszony. Teraz jego
plan wydawał się wprost idiotyczny. A jeszcze chwilę temu
uważał to za arcydzieło. Rudowłosa prychnęła jak rozjuszona
kotka.
- Mój ukochany braciszek to idiota. Sam nawalił to niech sam naprawia.
- Mój ukochany braciszek to idiota. Sam nawalił to niech sam naprawia.
- Ginny,
błagam. Nie mogę już tego wytrzymać – jęknął zrozpaczony.
- Oj, no
dobra. Pierwszy i ostatni raz, Potter – spojrzała na niego surowym
wzrokiem, naśladując panią Weasley. - Poszła z tym nowym.
- Jakim nowym?
- Tym Langem, Lernem...czekaj – odwróciła się w stronę plotkujących dziewczyn ze swojego roku. - Langdonem. Tatem Langdonem.
Zaklną siarczyście i udał się biegiem w stronę wejścia do Wielkiej Sali, gdzie zostawił Rona. Hol był pusty nie licząc Malfoya, podrywającego jakąś Puchonke.
- Malfoy! - Ślizgon odwrócił się wściekły za przerwanie mu w romansowaniu z niebieskooką blondynką.
- Jakim nowym?
- Tym Langem, Lernem...czekaj – odwróciła się w stronę plotkujących dziewczyn ze swojego roku. - Langdonem. Tatem Langdonem.
Zaklną siarczyście i udał się biegiem w stronę wejścia do Wielkiej Sali, gdzie zostawił Rona. Hol był pusty nie licząc Malfoya, podrywającego jakąś Puchonke.
- Malfoy! - Ślizgon odwrócił się wściekły za przerwanie mu w romansowaniu z niebieskooką blondynką.
- Czego,
Potter?
- Widziałeś Rona?
- Nie interesuje się życiem Wieprzleja. Może poszedł kupić nowe buty? - zaśmiał się ze swojego żartu. Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą i niczym modelka ruszyła korytarzem, odrzucając na plecy swoje blond włosy. Harry zaśmiał się cicho na niedowierzanie wymalowane na twarzy tego dupka.
- Widziałeś Rona?
- Nie interesuje się życiem Wieprzleja. Może poszedł kupić nowe buty? - zaśmiał się ze swojego żartu. Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą i niczym modelka ruszyła korytarzem, odrzucając na plecy swoje blond włosy. Harry zaśmiał się cicho na niedowierzanie wymalowane na twarzy tego dupka.
-
Zapłacisz mi za to, Potter – wściekły syknął i poszedł w
kierunku lochów.
Czarnowłosy
ruszył do wyjścia z zamku, przeklinając wszystko i wszystkich.
Kiedy dotarł do drzwi, usłyszał głos rozwścieczonej Gryfonki i
przerażonego Weasleya. Stanął w półkroku, widząc jak Tate
przytrzymuje Hermionę, która ciskała w rudzielca ostrymi
epitetami. Ron jąkał się, próbując wyjść cało z zaistniałej
sytuacji.
- Ron, miałeś na mnie poczekać – żachnął się czarnowłosy, podchodząc na bezpieczną odległość do Hermiony.
- Czekałem, kiedy usłyszałem jak ONA się śmieje z TYM idiotą!
- Nie przeginaj, Weasley – warknął blondyn, który pomału tracił cierpliwość.
- Ron, miałeś na mnie poczekać – żachnął się czarnowłosy, podchodząc na bezpieczną odległość do Hermiony.
- Czekałem, kiedy usłyszałem jak ONA się śmieje z TYM idiotą!
- Nie przeginaj, Weasley – warknął blondyn, który pomału tracił cierpliwość.
-
Chciałeś ją omamić i wykorzystać, ty używający lokówki
zgredzie! - ku zdziwieniu wszystkich zebranych, Hermiona parsknęła
śmiechem na słowa Rona.
- Lokówka...Tate, używasz lokówki? - teraz i blondyn zaczął się śmiać wraz z Harrym. Jedynie rudzielec stał zdziwiony i zażenowany wymyślonym przez siebie kiepskim przezwiskiem.
- Nie mogę – dziewczyna otarła łzy spowodowane śmiechem. - Chodź, Tate. A ty zamilcz – dodała zła, kiedy zobaczyła jak rudzielec otwiera usta, by ją zatrzymać.
- Lokówka...Tate, używasz lokówki? - teraz i blondyn zaczął się śmiać wraz z Harrym. Jedynie rudzielec stał zdziwiony i zażenowany wymyślonym przez siebie kiepskim przezwiskiem.
- Nie mogę – dziewczyna otarła łzy spowodowane śmiechem. - Chodź, Tate. A ty zamilcz – dodała zła, kiedy zobaczyła jak rudzielec otwiera usta, by ją zatrzymać.
Tydzień
upłynął spokojnie, nie licząc wybuchu złości Rona na
eliksirach, gdzie ku zdziwieniu wszystkich obecnych w tym profesora
Snape'a, Hermiona żartowała z Malfoyem. Wściekły Gryfon źle
zamieszał ingrediencje na sam widok Ślizgona szepczącego do ucha
Granger. Mistrz Eliksirów odjął mu 25 punktów oraz wlepił
szlaban na 2 miesiące w każdy piątek wieczorem. Nikt wtedy nie
wiedział, że Draco Malfoy podpuścił Hermionę Granger, która
nadal robiła się cała czerwona na wzmiankę o jej byłym
przyjacielu. Chłopak idealnie wykorzystał sytuację, by pogrążyć
Weasleya i przy okazji odegrać się na Potterze.
Siedział w
Pokoju Wspólnym Slytherinu, pisząc wypracowanie na historię magii
na temat bitwy trolli i goblinów w XV wieku. Nie zauważył kiedy
koło niego usiadł blondyn z czarnymi jak węgiel oczami i
czarnoskóry młodzieniec.
- Co tam
robisz, Smoku? - zagadnął Zabini, biorąc paczkę fasolek
wszystkich smaków od przerażonego pierwszoklasisty.
-
Wypracowanie dla Binnsa – zirytował się, kiedy usłyszał jak
Blaise mlaska, próbując odgadnąć smak smakołyku. - Mógłbyś to
robić ciszej?
- Ae, he
co hakego? - zdziwiony chłopak spojrzał pytającym wzrokiem na
kumpla. Ostatnio chodził jakiś nerwowy. - Smoku co jest?
- Nic,
Diable – odparł sucho Malfoy, myśląc nad kolejnym zdaniem.
- Chodzi
o tą szlame? Granger? - Tate mimowolnie się wzdrygnął. Nikt w
Slytherinie nie wie, że zaprzyjaźnił się z Gryfonką. Gdyby ktoś
się dowiedział, miałby przechlapane do końca szkoły.
- A co
ma być?
- Jak to
co? Żartowaliście na eliksirach. Wiesz jaką mine miał nietoperz?
Jakby dowiedział się, że jego matka do szkoły przyjechała –
parsknął śmiechem. Jedynie Draco i Tate patrzyli na niego jak na
chorego psychicznie.
- Lecz
się lepiej – poradził mu Ślizgon i wrócił do wypracowania.
- A ty
co o tym myślisz, Tate? Ach, zapomniałem to twoja przyjaciółka
– szepnął jadowitym tonem, przez co Malfoy przerwał pisanie
i szybko poderwał głowę do góry. Chłopak spiął się, słysząc
słowa kumpla. Specjalnie spotykał się z Granger w toalecie
Jęczącej Marty, gdzie nikt przy zdrowym umyśle nie wszedłby.
- Skąd
wiesz?
- Ma się
wtyki. Spokojnie nikomu nie powiemy. Chyba, że na serio się z nią
przyjaźnisz.
- Poryło
Cię? Dobra jest w te klocki i tyle. Wiesz o co mi chodzi? - Zabini
zaśmiał się gardłowo na cały pokój, przyciągając wszystkich
zebranych uwagę. Langdon uśmiechnął się blado, szczęśliwy że
udało mu się jako-tako wykaraskać z tego bagna. Jedynie blondyn o
stalowoszarych oczach, wiedział że jego nowy kumpel kłamie.
W piątkowe popołudnie udałam się na na kwalifikacje do drużyny Gryfonów. Obserwowałam jak słońce powoli chowa się za horyzontem, wytwarzając różnobarwne łuny na niebie, na którym sylwetki graczy poruszały się z gracją. Z jednej strony podziwiałam ich, a z drugiej nie rozumiałam. Mają pasję, dążą do swoich celów, rozwijają się. Tylko, że to jest latanie na kawałku drewna i rzucaniu piłki przez obręcz. Do tego uciekasz przed jakimś tłuczkiem, byle nie oberwać po głowie. Bezwartościowa rzecz.
W piątkowe popołudnie udałam się na na kwalifikacje do drużyny Gryfonów. Obserwowałam jak słońce powoli chowa się za horyzontem, wytwarzając różnobarwne łuny na niebie, na którym sylwetki graczy poruszały się z gracją. Z jednej strony podziwiałam ich, a z drugiej nie rozumiałam. Mają pasję, dążą do swoich celów, rozwijają się. Tylko, że to jest latanie na kawałku drewna i rzucaniu piłki przez obręcz. Do tego uciekasz przed jakimś tłuczkiem, byle nie oberwać po głowie. Bezwartościowa rzecz.
- Od
kiedy interesujesz się quidditchem? Jeszcze na mistrzostwach
zrzędziłaś.
-
Obiecałam Harry'emu, że przyjdę. Po tej awanturze z Ronem nasze
relacje się ograniczyły.
- Czyli
mam wierzyć w te wszystkie plotki? - skrzywiłam się na wzmiankę o
tych beznadziejnych wiadomościach, które pewnie odbiegały od
prawdy, tyle ile Ron dostanie wybitnych na egzaminach.
- Zależy
co jest w nich zawarte.
- Cóż
Ron zrobił Ci awanture, dlatego że chodzisz z niejakim Cedrikiem
Diggory. Oprócz tego flirtujesz z Thomasem – uniosłam w
zdziwieniu brwi. - Podobno umówiłaś się z nim na randkę.
Zszokowana
spojrzałam na chłopaka. Jakim trzeba być idiotą, żeby takie
rzeczy wymyślać!
- Miałam
mu pomóc z zaklęciami, dlatego się z nim gadałam o spotkaniu się.
- Uważaj
na dziewczyny. Ze względu na to, że chodzisz z takim ciachem –
zaśmiałam się, co nie uszło uwadze Rona, siedzącego 5 rzędów
niżej. Spojrzał w naszą stronę zniesmaczony, ciskając błyskawice
oczami. - Wymyślają różne rzeczy jak tu Ci zrobić jakąś
krzywde. Słyszałem jak Parkinson coś planowała.
- To
Parkinson. Powyzywa od szlam i da sobie spokój.
- Jasne.
A ja jestem Snape – podniósł się, kiedy podeszła do nas Emily
Peters. Krukonka o szarych oczach, która patrzyła ozięble w stronę
każdego, zdziwiła mnie. Ujrzawszy Cedrika w jej spojrzeniu można
było wyczytać uwielbienie i...miłość?
-
Granger – skinęła mi głową.
- Peters
– odwzajemniłam jej przywitanie.
-
Trzymaj się. I pamiętaj, uważaj – mrugnął porozumiewawczo
okiem, na co Emily się naburmuszyła.
Wpatrywałam
się w nich i śmiałam w duchu. Z daleka było widać, że
dziewczyna robi mu wyrzuty. Ten, ignorując wszystko, przyciągnął
ją do siebie i pocałował, co niektórzy skwitowali obrzydzeniem
lub uniesieniem brwi. Przecież on się umawia z Granger, tą
kujonicą. Prychnęłam z pogardą i spojrzałam na boisko. Ile ja
bym dała, żeby mieć chociaż namiastke tego, co ma teraz Cedrik.
Jeszcze w wakacje myślałam o książkach, nauce, podręcznikach,
które już dociekliwie przestudiowałam. Po powrocie do szkoły coś
się zmieniło. Zniknął ten zapał, za to pojawiła się
dziewczyna, która zechciała spróbować kogoś pokochać.
Romantyczka, która marzyła o swoim księciu.
Wzdrygnęłam
się na samą myśl. Jak ja mogę o czymś takim myśleć? To
niedorzeczne. Odwróciłam się w stronę boiska, kiedy ujrzałam, że
Gryfoni skończyli, na moje szczęście, tą katorgę. Wszyscy
wylądowali wściekli na kapitana, za to że nie dojrzał ich
potencjału, lub wręcz przeciwnie – szczęśliwi.
- I jak?
- Nijak
– burknął Harry. Zapiął swoją sportową torbę, uprzednio
chowając do niej przepocony dres.
- Co
jest? - zdziwiona spojrzałam na niego.
- To –
syknął, kiedy z szatni wyszedł jakiś chłopak. Na początku nie
wiedziałam o co chodzi, aż w końcu zrozumiałam. Cormac McLaggen.
Najbardziej wkurzający uczeń, jaki uczęszczał do Hogwartu. Nie
wiem jak mógł zostać Gryfonem. Nie był odważny, uczciwy,
szczery. Nie należał też do osób, pracowitych, przebiegłych, czy
bystrych. Była to nijaka osoba, która nie pasowała do żadnego
domu.
- Hej,
Mionka – uśmiechnął się cwanie i wyminął nas, ignorując
Harry'ego.
- Jak ja
go nienawidzę. To tępy, bezmózgi, skretyniały....- przerwał,
kiedy drzwi za nim ponownie się otworzyły i pojawiła się w nich
Angelina Johnson.
- Hej,
Miona. Przepraszam Cię na chwilę, ale muszę uświadomić o czymś
Harry'ego. To trochę zajmie, więc spotkacie się na kolacji,
dobrze? – nie czekając na moją odpowiedź, pociągnęła
chłopaka, który błagał o litość. Pokręciłam w niedowierzaniu
głową i udałam się do zamku.
-
Nienawidzę go, nienawidzę go, nienawidzę go – burczał pod nosem
okularnik. Usiadł naprzeciwko mnie i zabrał moją kanapkę z
talerza, nie zważając na moje protesty. Zdziwiony zamarł,
przyjmując dziwną pozę. Otóż jedzenie zawisło w drodze do jego
ust, które rozwarły się na niewyobrażalnie wielką długość.
Ketchup skapywał na jego spodnie, tworząc artystyczną plamę na
jego nowych jeansowych spodniach.
- Harry
– pstryknęłam palcami przed jego twarzą. Nic. - Harry!
- Ccco?
- wybudzony, spojrzał na mnie rozkojarzonym wzrokiem.
- Co to
było?
- Nic
takiego – zaśmiałam się, ujrzawszy jak na jego policzkach
wykwitają rumieńce. Odwróciłam się, żeby zobaczyć co wprawiło
w taki stan Pottera. Z nadzieją próbowałam zobaczyć Ginny. Może
to ona tak na niego zadziała? Niestety nie dojrzałam
charakterystycznych rudych włosów. Wstałam od stołu w locie
chwytając niedojedzonego tosta.
- Ej,
gdzie idziesz?
- Do
biblioteki. Muszę napisać esej na historię. Zapomniałeś? -
uderzył się w czoło, robiąc typowego facepalma. Parsknęłam
śmiechem i odwróciłam się z zamiarem dostania do czytelni. Przez
moją niezdarność (która zaczęła się zwiększać w te wakacje)
wpadłam na kogoś, przez co upadłam na podłogę.
-
Przepraszam – mruknęłam i otrzepałam się z niewidzialnego
kurzu. Próbowałam ukryć swoje zdradzieckie rumieńce, które jak
na złość musiały wyjść na światło dzienne.
- Oj,
Granger. Uważaj jak chodzisz – zamarłam. Musiałam akurat na
niego trafić. Niego. Niech piorun go strzeli. W ułamek
sekundy mój dobry humor znikł jak bańka mydlana. Przybrałam
pozycję bojową, przygotowana na jego atak, niczym jakieś dzikie
zwierzę.
- Odwal
się póki Ci życie miłe, Malfoy.
- Nie
moja wina, że chodzisz z głową w chmurach. Taki dobry jest
Diggory? A może Langdon? - ostatnie zdanie syknął wprost do mojego
ucha.
- A jak
tam Parkinson? Podobno zmieniła obiekt swoich uczuć. Jak to jest
się czuć odrzucony? - wyszeptałam, robiąc obojętną minę, by
ukryć przerażenie. Kilka osób wokół nas przerwało rozmowy, by
przysłuchać się naszej potyczce. Wredne hieny.
- Na
moje szczęście. Chociaż lepsza ona, niż jakaś nic niewarta
szlama – i tu mnie miał.
Zacisnęłam
powieki, by zapobiec katastrofie, która miałaby zgubne efekty dla
mnie. Odwróciłam się, modląc w duchu, by te zdradzieckie słone
krople nie powitały świata na moich czerwonych policzkach.
Po
wyjściu z Wielkiej Sali pozwoliłam, żeby potok łez kreślił
drogę na mojej twarzy, skapując raz po raz na posadzkę. Obiecałam
sobie tyle razy w duchu, przed przyjaciółmi, nawet przed zdjęciem
Johnny'ego Deppa w moim pokoju, że więcej łez nie wyleje przez
tego nadętego dupka. Oczywiście obietnice się łamie. I ja to
zrobiłam. Po raz kolejny. Nie jestem jeszcze tak silna psychicznie i
fizycznie, by to zrobić. A powinnam. Boże, jaka ja głupia jestem!
Przecież oto mu chodziło. Złamać mnie. Złamać tą głupią
kujonice, która nie dość, że jest w Gryfindorze, pochodzi z
rodziny mugoli.
Wytarłam
wilgotne oczy i policzki skrawkiem szaty i weszłam do biblioteki.
Udałam się na dział Historia, by przejrzeć zbiór książek,
które zawierały informacje dotyczące wydarzeń toczących się w
świecie magii. Wybrałam kilka egzemplarzy, które powinny być
przydatne do napisania eseju Bitwy trolli i goblinów w XV wieku.
Po
godzinie, przeszukaniu kilkudziesięciu książek, miałam napisane
jedynie 1/6 wypracowania. Jęknęłam zrozpaczona. Binns zadał to w
środę, a miałam oddać w poniedziałek. Mogłam wcześniej
wypożyczyć książkę, niż wymykać się na spotkania z Tatem.
- Czyżby
Panna Wszechwiedząca, nie mogła napisać eseju? - rozniósł się
głos, w którym można było wyłapać nutkę pogardy.
- Daruj
sobie.
- Biedna
szlama nie napisze wypracowania. Dostanie nędznego i co wtedy?
Popłacze się, bo jej średnia drastycznie spadnie?
- Ty
wredny, egoistyczny, zarozumiały padalcu. Mam gdzieś twoje gadanie
i Ciebie. Wolałabym, żebyś z łaski swojej zamknął tą jadaczkę
i zniknął mi z oczu, bo inaczej trafie w ciebie jakimś zaklęciem,
którego skutków łatwo się nie pozbędziesz – odczuwałam coraz
większą satysfakcję, kiedy z jego twarzy znikał cyniczny
uśmieszek i zastępował go strach. Szybko się opanował i przybrał
obojętną minę.
- Okaże
Ci miłosierdzie, którego tak zawzięcie pragniesz. Ta książka na
pewno Ci się przyda – podał mi przedmiot, którego nawet nie
zauważyłam w jego ręce. Spojrzałam na nią, gdzie połyskiwały
złote litery układające się w ''Bitwy przez wieki''. - Jeszcze
jedno, Granger. Przepraszam – rzucił na odchodnym.
Zostawił
mnie zdziwioną na środku biblioteki z chaosem w głowie.
Ostatnie
dni słoneczne można przydzielić do ostatnich w tym roku. Jesień
zbliżała się większymi krokami, co skwitowano jękami rozpaczy
wśród uczniów Hogwartu. Za oknami ciemne kotary unosiły się na
niebie, opatulając słońce, niczym pościel ciało człowieka.
- Czy ty
mnie słuchasz? - fuknęła Ginny, odstawiając z hukiem kubek
herbaty na stół.
-
Oczywiście, że taaaaaaaaaaaaaaaaak – ziewnęłam, co skwitowano
uniesieniem brwi przez siedzącego naprzeciwko nas Pottera.
- To co
ja mówiłam?
-
Mówiłaś o tym jak Wielki Herbert V pokonał trolla Svarta w bitwie
pod...
- Na
pewno nie mówiłam niczego co dotyczyło trolli – obrażona upiła
łyk napoju. Okularnik roześmiał się, na co zareagowałam
oburzonym spojrzeniem, a rudowłosa zakłopotaniem.
- Co ty
takiego w nocy robiłaś?
- Nie
mogłam spać – to było po części prawdą. Nie wspomniałam
tylko, że wtedy moje myśli skradł egoistyczny dupek, Draco Malfoy,
który teraz jak nigdy nic, wpatrywał się we mnie z pogardliwym
uśmieszkiem na twarzy. Odwróciłam się w stronę Ginny, która
wpatrywała się z niezrozumieniem w naszą stronę.
- Oh,
odpuść już – powiedziałam, nalewając do kubka życiodajnego
napoju, jakim jest kawa. Wściekła i obrażona przysunęła się do
Lavender Brown i Parvati Patil, które zawzięcie rozmawiały jacy
mogą być uczniowie dwóch szkół, którzy do nas zawitają za
niecałe 3 tygodnie.
- Miona,
do Ciebie – nawet nie zauważyłam, kiedy wleciała chmara sów,
przynosząc poranną poczte.
Przede
mną usiadła brązowa sowa, która była wyprostowana, niczym
pochodząca z czystokrwistej rodziny. Z gracją wyciągnęła w moją
stronę nóżkę, do której przywiązana była mała paczuszka.
Wzięłam do rąk krakersa i podsunęłam pod jej dziób, by ją
poczęstować. Spojrzała na mnie czarnymi ślepiami wyrażającymi
Nie karm mnie tymi śmieciami, tylko weź swoją pocztę,
dziewucho! Zirytowana odwiązałam przesyłkę. Po chwili ptak
wzniósł się w górę, zataczając nade mną kilka kółek i
wyleciało z Sali.
Zerwałam
papier, by po chwili ujrzeć drewniane małe pudełeczko. Wyrzeźbiono
na nim dziwne wzorki przypominające kwiaty. Po przyjrzeniu się,
można było rozróżnić kwiaty lotosu i lilii. Zaintrygowana
otworzyłam je, ukazując stary medalion ozdobiony milionami małych
diamencików, które iskrzyły delikatnie milionami kolorów pod
różnym kątem.
-
Otwórz go – wyszeptał Harry. Patrzył oniemiały na mój dość
dziwny i drogi prezent. Drżącą ręką podważyłam wieczko, by
ujrzeć napis Aurea mediocritas.
ejjjj, jaki napis, hmm? tak nie można kończyć! ;dd
OdpowiedzUsuńale super że dodałaś dzisiaj - prezent na święta :D
rozdział świetny! szkoda że ślizgon musi kryć przyjaźń z Hermioną.. i o co chodziło Draconowi?
Ciekawe od kogo dostała ten medalion... :D Rozdział jak zwykle świetny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam