Granice.
Pojawiają się między przyjaciółmi,
wrogami.
Oddzielają nienawiść od miłości,
zło od dobra.
Każdy je przekraczał, choć zdarzają
się osoby, które w odpowiednim momencie się wycofują. Ja należę
do raczej tych ostrożnych, którzy stawiają małe kroki, oceniając
przy tym sytuacje.
Przekraczaj granice. Definiuj
wszystko na nowo. Oszalej.*
Siedząc w Wielkiej Sali, rozmyślała
nad tajemniczym medalionem, który został z powrotem schowany do
szkatułki, zawinięty w chuste i ukryty na dnie kufra pod tonami
ubrań, książek i zniszczonych piór. Bała się, że ktoś go
może ukraść. W końcu ile jest warta taka biżuteria, pokryta
niezliczoną ilością diamencików?
Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem
prosto przed siebie.
Aurea
mediocritas.
Ile dobrze pamiętała z lekcji łaciny oznaczało to złoty środek.
Ale po co jej to? Po cholere jej ten medalion? Może sowa przez
pomyłkę jej go dostarczyła? Nie, niemożliwe. To na 100% był ptak
z rodziny czystej krwi. Wątpi, że się pomylił.
-
Jak tam twój ultra drogi prezent? – koło niej pojawiła się
Ginny, rzucając torbę na stół.
-
Skąd wiesz? - spojrzała na nią, w myślach kończąc żywot
Pottera za wypaplanie.
-
Oj, Mionka. To tylko naszyjnik. Nie cieszysz się, że dostałaś
taki prezent?
-
Nie, nie cieszę – burknęła pod nosem, zła na siebie, świat,
wszystko, a zwłaszcza Pottera. Siedział teraz naprzeciwko mnie ze
spuszczoną głową. Tak, Potter, niedługo będziesz żałował,
że się urodziłeś.
-
Mogłabyś coś zjeść. Ostatnio tylko na kawie żyjesz i patrz
jakie skutki. Wystające kości i podkrążone oczy. Do tego Ci mózg
już się lasuje.
-
Co robi?
-
No, nie mów, że nie wiesz co to znaczy? - pokręciła przecząco
głową. Westchnęła tylko i zaczęła ubolewać nad niewiedzą Hermiony,
co jest teraz modne.
-
Ginny, może byś mi w końcu powiedziała o co w tym chodzi, niż
narzekała od dobrych 5 minut.
-
Zacina, przestaje działać. To takie trudne jest?
-
Widocznie tak, skoro ja się nie domyśliłam.
-
Bo tobie na serio się lasuje – zaśmiała się z moje głupkowatej
miny.
-
Ja Ci dam – rzuciła się na nią z łaskotkami.
-
Naprawdę nie rozumiem Cię. Ostatnio chodzisz bez życia. Kiedy
ostatnio byłeś z jakąś panną, co? - Zabini jak nigdy nic, zaczął
rozmowę od najbardziej interesującej dla niego rzeczy. Nałożył
na talerz trochę jedzenia i patrzył ponaglająco na swojego kumpla,
by udzielił mu odpowiedzi.
W
porze obiadowej zawsze było najwięcej uczniów. Niektórzy omijali
to miejsce szerokim łukiem, kiedy cała szkoła huczała od
kompromitujących plotek, lub gdy uczyli się do testów.
Draco
Malfoy siedział na swoim miejscu przy stole Ślizgonów. Wyglądał
jak figura woskowa. Nie mrugał, nie oddychał, jakby zapomniał do
czego służą te czynności. Bez skrępowania obserwował Granger.
W
ostatnim czasie schudła i wymizerniała, przemieniając się w cień
dziewczyny. Widział jej zdziwienie, złość i szczęście
wymalowane na twarzy. Dopiero teraz spojrzał na nią pod innym
kątem. Idealna cera, która straciła swój blask. Włosy, które
nie były szopą na głowie, tylko delikatnymi falami, spływającymi
po plecach. Z tej odległości widział, jakie są słabe i
zniszczone.
Teraz
zobaczył Hermionę Granger, która jest tylko wymyślona.
Ciekawe
jak zareaguje, kiedy dowie się prawdy? A dowie, na pewno. W
przyszłym roku, po zakończeniu Turnieju Trójmagicznego, o ile
wszystko pójdzie zgodnie z planem.
-
Smoku, cholera przestań! - zły Zabini wrzasnął na całą salę,
uciszając ją. Wszyscy skierowali się w ich stronę, oczekując
reakcji Malfoya. Mieli nadzieję, że wyniknie z tego bójka i
szlaban nałożony przez któregoś z nauczycieli, którzy jak
uczniowie przerwali swoje rozmowy.
-
Jesteś idiotą - syknął blondyn.
-
Nie macie co robić?! Tylko jak jakieś hieny podsłuchiwać?! -
skierował się Blaise do gapiów. Wszyscy jak na komende powrócili
do przerwanych czynności. Jedynie Granger siedziała i wpatrywała
się w niego z podziwem.
-
Mógłbyś przestać robić zamieszanie? - odezwał się Tate, który
ignorował ich, czytając Proroka.
-
Nie zwracaj mi uwagi, Langdon. Idź to swojej szlamy – blondyn
wzdrygnął się, słysząc to określenie.
-
A żebyś wiedział, że pójdę – powiedział buntowniczo chłopak
i ruszył do, ku zdziwieniu wszystkich, stołu Gryfonów.
Usiadł
koło Hermiony i na powitanie pocałował ją w policzek. To tylko
dolało oliwy do ognia. W Wielkiej Sali zabrzmiało jak w ulu. Dało
się słyszeć pytania ''Widziałaś to?'', ''On ją pocałował, czy
tylko mi się wydawało?''. Przy stole Domu Węża nikt się nie
odezwał, zszokowany zajściem, który przed chwilą miał miejsce.
-
Brawo, Blaise.
-
Co ja takiego zrobiłem? - oburzył się.
-
Jakbyś nie wiedział.
Wstał
od stołu i skierował się do wyjścia, dając znak Tate'owi, by
ruszył za nim. Oparł się o poręcz przy schodach. Stąd idealnie
widział kto wychodzi z Wielkiej Sali, nie zauważając go.
-
Co jest?
Dopiero
teraz Draco zauważył, jak się różnią. On z platynowymi włosami,
Tate – miodowymi. On ze śnieżnobiałą cerą, która
kontrastowała się z jego nienagannym ubiorem. Tate ubrany w sprane
jeansy, rozciągnięty sweter i zniszczone trampki wyglądał jak
kopia Kurta Cobaina. Nawet ich oczy były przeciwieństwami. Malfoy
spoglądał na niego stalowoszarymi bez żadnej emocji. Natomiast w
czarnych Tate'a można było ujrzeć radość i …zdenerwowanie.
-
Nie udawaj idioty, jakim jest Zabini.
-
Naprawde nie wiem o co Ci chodzi – burknął chłopak. Schował
ręce do kieszeni spodni i spojrzał na Dracona.
-
To pustaku, że teraz wszyscy w Slytherinie Cię zlinczują. A jak
moja rodzina się dowie...
-
Nic mi nie zrobią. Nie jest nią, dobrze o tym wiesz.
-
Jak chcesz. Potem nie przychodź po pomoc – warknął na odchodnym
i ruszył do lochów.
Nowy
nauczyciel obrony przed czarną magią zyskał dosyć szybko
popularność w szkole. Zamienił Dracona Malfoya w fretke, kiedy ten
rzucał zaklęcie na odwróconego do niego Harry'ego Pottera. W ten
sposób człowiek z ruszającym się jednym okiem, zyskał szacunek
uczniów Hogwartu, transmutując wrednego Ślizgona. Mimo tego, jego
zajęcia zawsze były ciekawe, choć niektórzy tęsknili za
profesorem Lupinem z tamtego roku.
-
Zaklęcia niewybaczalne. Są trzy. Kto zna chociaż jedno? - oparł
się o biurko, świdrując każdego okiem.
Wzdrygnęli się, kiedy
tylko poczuli jego wzrok na sobie. - Weasley, prawda?
-
Ttaak – odparł przestraszony i podekscytowany Ron.
-
Znasz jakieś?
-
Imp..Imperius.
-
Imperius. Zaklęcie, które sprawiało dużo kłopotów Ministerstwu
w czasach Lorda Voldemorta – obecnym na sali przebiegły ciarki,
gdy usłyszeli to imię. - Dzięki temu zaklęciu można przejąć
kontrole nad ciałem, a także nad umysłem każdego. Powtarzam
każdego, dlatego STAŁA CZUJNOŚĆ! Zaklęcia Imperius nie dało się
odróżnić. W tamtych czasach nikt nikomu nie ufał. Ale! Można z
tym walczyć. Tylko trzeba mieć dobrą kontrole o tutaj – wskazał
swoim długim palcem na swoją głowę. - Ja was tego nauczę. Mieć
kontrole nad umysłem i ciałem to nie lada wysiłek.
-
Czy był pan pod działaniem Imperiusa, profesorze? - ktoś zapytał
się odważnie z końca klasy.
-
Raz, kiedy zaczynałem karierę aurora. Dlatego mówię wam STAŁA
CZUJNOŚĆ! - ryknął, a wszyscy podskoczyli na krzesłach. - A
teraz: kolejne zaklęcie niewybaczalne?
-
Cruciatus – odparł nieśmiało Neville, ku zdziwieniu wszystkim
zebranym.
-
Nie trzeba noży, tasaków, siekier ani innych narzędzi, by zadać
komuś ból. I znów w czasach Lorda Voldemorta było to dosyć
popularne zaklęcie. Wtedy dosyć szybko można było zdobyć pewne
informacje za pomocą tego zaklęcia. Na wasze nieszczęście nie da
się obronić, kiedy ktoś celuje w was nim. Dlatego powtarzam: STAŁA
CZUJNOŚĆ! A teraz następne i najbardziej przerażające zaklęcie
niewybaczalne?
Skupił
swój wzrok na klasie, przewracając swoje magiczne oko, które
przyprawiło kilku zebranych na wymioty. Drżąca ręka Hermiony
podniosła się powoli. Jego spojrzenie skupiło się na niej, co
reszta skwitowała ulgą.
-
Nazwisko?
-
Granger – jej głos był mocny i opanowany w porównaniu z jej
twarzą,na której widoczne było przerażenie. Westchnęła,
próbując się skupić na wymówieniu zaklęcia. Moody przyglądał
się jej z zagadkowym wyrazem twarzy. - Ostatnie zaklęcie to... -
zawahała się.
-
Nic się nie stanie jak je wymówisz, Granger – zachęcił ją
Szalonooki, świdrując swym okiem jej reakcje.
-
Avada Kedavra – powiedziała na całą klasę. Wszyscy zamarli,
nastała cisza. Bali się ją przerwać, bojąc się, że zaraz w
któregoś z nich trafi to mordercze zaklęcie.
-
Tak, Avada Kedavra – mruknął Moody, usilnie zastanawiając się
nad czymś. - Tego zaklęcia nie będę wam opisywał, bo chyba
znacie skutki, prawda? Nie da się przed nim ochronić. Żadne, nawet
największe zaklęcie broniące, tarcze i wymyślne eliksiry nie
powstrzymają jego. Nikt nie ocalał, oprócz Pana Pottera. Pewnie
dla każdego jest zagadką jak trzymiesięczne dziecko mogło obronić
się przed śmiercią z rąk najpotężniejszego czarnoksiężnika
jaki stąpał po tej ziemi – wstał i stanął przed ławką
Harry'ego.
Czarnowłosy
nie lubił być w centrum uwagi. Spuścił wzrok i skupił go na
swoich rękach, które leżały przed nim na ławce, zwinięte w
pięści. Cała klasa spoglądała na niego z podziwem i
współczuciem. Przeżył i w dodatku pokonał Sami-Wiecie-Kogo, ale
poniósł przy tym straty. Straty jakimi są jego rodzice i ich
miłość. Dom, w którym dorastałby pod czujnym okiem matki,
uczyłby się latać na miotle wraz z ojcem. To wszystko odeszło za
pomocą dwóch prostych słów – Avada Kedavra. W tej chwili
nienawidził ich wszystkich. Mieli domy, rodziny, a on nie. Uparcie
wpatrywali się w niego w tym momencie, jakby był małą małpką w
zoo, która zaraz zrobi coś zabawnego. Na jego szczęście, Moody
odszedł z powrotem do biurka i, ku zadowoleniu Harry'ego, przemówił,
zwracając tym uwagę Gryfonów i Ślizgonów.
-
Jako zadanie domowe macie napisać esej na 20 cali** o dwóch
zaklęciach niewybaczalnych: Imperiusie i Cruciatusie. Przeczytajcie
rozdział 5 i przygotujcie się psychicznie i fizycznie na następne
zajęcia – uśmiechnął się złowrogo pod nosem, niczym małe
dziecko knujące zemstę za zabranie mu ulubionych słodyczy. - A na
koniec: STAŁA CZUJNOŚĆ!
-
Harry, przestań o tym myśleć – powiedziała Hermiona znad
pergaminu.
-
Skąd wiesz o czym myślę?
Obrona
przed czarną magią była ich ostatnią lekcją tego dnia. Siedzieli
w Pokoju Wspólnym Gryfonów, Hermiona pisząc wypracowanie, a Harry
rozmyślając o jednym z Zaklęć Niewybaczalnych.
-
Harry, weź się w garść. Rozumiem, że..
-
Właśnie ty tego nie rozumiesz! - naskoczył na nią. Z zaskoczeniem
wymalowanym na twarzy, wypuściła pióro z ręki wprost na pergamin.
- Zastanawiałaś się jak to nie żyć bez rodziców? Zastanawiałaś
się jak to jest, gdy wszyscy naokoło ich mają? Nie? Nie, więc
przestań mi mówić co mam robić! - odwrócił się w stronę
kominka i wpatrzył się w płomienie.
Hermiona
westchnęła i podniosła pióro do rąk. Rozejrzała do dookoła:
Dean Thomas i Seamus Finnigan grali w eksplodującego durnia,
Lavender Brown i Parvati Patil plotkowały, Ron znalazł nowe
towarzystwo obok Lee Jordana i bliźniaków. Śmiali się z nowych
wynalazków George'a i Freda. Dziewczyna posmutniała, kiedy
rudzielec zapchał się czekaladą z Miodowego Królestwa. Brakowało
jej jego durnych pomysłów, obżarstwa i co najdziwniejsze,
zazdrości.
Skończyła
wypracowanie równo o północy, kiedy płomień dogasał w kominku.
W Pokoju Wspólnym nie było nikogo, nie licząc Nevilla, który
zasnął przy stoliku w kącie. Na jego twarzy namalowano wąsy i
bródkę autorstwa Freda i George'a Weasley'ów. Marker, który miał
magiczne właściwości niezmywalności był ich nowym dziełem,
który miał małą próbę na biednym Longbottomie.
Rozciągnęła
się niczym kocica i zwijając pergamin, ruszyła do dormitorium.
-
Harry, mam małe pytanko? - bystry wzrok Gryfonki spoczął na
okularniku.
-
Co jest? - nadal nie w humorze, usiadł naprzeciwko niej, biorąc do
rąk suchego tosta.
-
Czemu z Ronem już nie rozmawiasz? - skinęła w stronę rudzielca,
który zajęty był rozmową z Deanem. Siedzieli kilkanaście metrów
od nich, jakby byli zarażeni śmiertelną chorobą.
-
Wziąłem twoją stronę i tyle – wzruszył ramionami i spojrzał
na nią z troską. - Nie powinnaś pić tyle kawy.
-
Dzięki za troskę, ale wiem co jest mi potrzebne – warknęła i
upiła łyk czarnego napoju.
Siedzieli
pogrążeni w ciszy. Harry nie miał odwagi jej przerwać, ponieważ
Hermiona była myślami daleko od murów Hogwartu. Zauważył jaka
jest przemęczona, ale nie wiedział czym jest to spowodowane. Może
to dotyczyło tego medalionu? Z opresji wybawił go Dumbledore.
Westchnął z ulgą i sporzał na profesora z wdzięcznością.
-
Dzisiaj powitamy naszych gości, którzy przybędą do nas na Turniej
Trójmagiczny – w sali zabrzmiał jego głos, uciszając
wszystkich. - Równo o godzinie 17 wasi opiekunowie przybędą do
waszych Pokoi Wspólnych i sprawdzą obecność, a potem ruszycie z
nimi przed Wielką Salę. Ostatnie 2 godziny zajęć zostają
odwołane – dało się usłyszeć jak każdy szepcze z radością.
Dumbledore przeczekał tą szczęśliwą chwilę, by powiedzieć im
coś co na pewno zniszczy im dobre humory. - Osoby, które chcą
wziąć udział w Turnieju muszą mieć ukończone 16 lat – jęk
zawodu przeszedł przez salę. - Z każdej szkoły wylosowany będzie
tylko jeden uczestnik. Dodam też, że mecze quidditcha w tym roku są
odwołane.
-
No, chyba nie – szepnął zawiedziony Harry. Teraz każdy kto
lubił, bądź uwielbiał tą dziedzinę sportu patrzył z
niedowierzaniem na dyrektora. Jedynie Hermiona siedziała uradowana.
W końcu nie będzie musiała przychodzić na tą durną stratę
czasu, by tylko wesprzeć przyjaciół.
-
Ale trzy zadania w Turnieju na pewno zrekompensują to. A teraz
wcinajcie i na zajęcia – uradowany usiadł z powrotem i zajął
się rozmową z McGonagall.
-
Rozumiem, że się cieszysz Hermiona, ale może byś tak przestała
się szczerzyć jak mysz do sera? - okularnik spojrzał sfrustrowany
w stronę Gryfonki.
-
Dzięki wielkie, Harry – burknęła, a szczęście wymalowane na
twarzy momentalnie zniknęło.
Czekali
na uczniów Beauxbatons i Durmstrangu, stojąc przed wejściem do
Hogwartu. Szczękali z zimna i z nadzieją wpatrywali się w błonia,
które z każdą minutą ciemniały. W duchu modlili się, by w końcu
przybyli i poszli się ogrzać do środka. Co chwila padało z ust
uczniów nowy wymysł jak przybędą ich goście, pocierając co
chwila ręce.
-
Oho, widzę Beuxbatons – zawołał Dumbledore, zwracając
wszystkich uwagę.
Nad
Zakazanym Lasem widać było niezidentyfikowany obiekt, który z
zawrotną prędkością leciał w stronę zebranego tłumu. Kiedy był
już blisko dało się zauważyć błękitny powóz zaprzężony w dwanaście
koni białej maści. Z gracją wylądowały, co było wręcz
niemożliwe, gdyż były wielkości co najmniej 2-tonowego słonia.
-
Dumblidorr – zaszczebiotała dyrektorka, wychodząc.
Jej
głos nie pasował do wyglądu. Była wielkości Hagrida z włosami
obciętymi na pazia, w stylu Anny Wintour. Hermiona uśmiechnęła
się na to porównanie. Może nie grzeszyła ultra drogimi ubraniami
i bogactwem, ale wiedziała co nieco.
-
Madame Maxime – uśmiechnął się Albus i ucałował jej dłoń. -
Poczekasz wraz z uczniami na Karkarowa, czy udasz się do zamku?
-
Do zamku, Dumblidorr. Jest barzo zimni. To ni jest dobri dla zdrowi –
machnęła ręką i ukazał się za nią tuzin chłopców i
dziewcząt. Ubrani jedynie w jedwabne stroje, stali i czekali aż ich
profesorka da znać, by udali się do środka. - Dumblidorr, a kto
się zajmi końmi?
-
O to się nie martw, moja droga. Nasz nauczyciel nad magicznymi
stworzeniami z chęcią się nimi zaopiekuje.
-
Mam nadziei. Dziękui, Dumblidorr – machnęła ręką po raz drugi
i ruszyła w stronę wejścia. Jej uczniowie ruszyli za nią z
gracją, godną baletnicy.
-
Zaraz zemdleje z głodu – mruknął Ron po dwudziestu minutach.
-
Cicho bądź i przestań się tak gapić na Hermionę – syknęła
złowrogo Ginny.
-
To nie moja wina, Gin. To tak wyszło.
-
Tak wyszło. Jesteś kretynem, Ronaldzie. I nie nazywaj mnie tak! -
oburzyła się i zrobiła krok do przodu, by nie rozmawiać ze swoim
przygłupim starszym bratem.
-
Patrzcie na jezioro! - krzyknął pierwszoroczniak i wskazał palcem
w stronę tafli, w której odbijały się ostatnie promienie
zachodzącego słońca.
Ku
zdziwieniu wszystkich, z bulgoczącej wody zaczął się się
wyjawiać maszt. Po chwili ukazał się im wielki statek, który był
niczym widmo. Cały w glonach z deskami, które nie miały prawa
utrzymywać tak ogromny ciężar, skierował się w stronę brzegu.
Jego przód sunął po tafli, wzburzając jej idealną powierzchnie.
Zatrzymał się tuż przed tłumem zebranych i zarzucił kotwicę.
Z
pokładu zaczęli wyskakiwać chłopcy lub bardziej mężczyźni,
ubrani w brązowo-czerwone stroje, niczym żołnierze. Zaraz za nimi
pojawił się dyrektor ubrany w lśniące futro, które pasowało do
jego przydługich włosów. Niski mężczyzna z kozią bródką
podszedł do Dumbledore'a i ucałował go w oba policzki.
-
Jak się masz, Dumbledorze?
-
Wyśmienicie, Karkarow, wyśmienicie.
-
Ach, jak dawno nie byłem tutaj – westchnął i spoglądał na
zamek z zachwytem. - Wiktorze, pozwól tutaj. Musi się ogrzać,
Albusie, przeziębienie go złapało.
Podszedł
do nich chłopak z zakrzywionym nosem i krzaczastymi brwiami. Kilka
osób patrzyło z niedowierzaniem na tą scenę, a potem
podekscytowani zaczęli między sobą szeptać. Wiktor Krum w ich
szkole!
______________________________________
*30 Seconds To Mars
**około 51cm
Dodałam lekcje Moody'ego, by zbytnio nie odbiegać od książki ;)
Następna notka powinna się dopiero na początku maja, gdyż egzaminy gonią do nauki.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz