wtorek, 2 kwietnia 2013

VI. Szalonooki Moody i Wiktor Krum


Granice.
Pojawiają się między przyjaciółmi, wrogami.
Oddzielają nienawiść od miłości, zło od dobra.
Każdy je przekraczał, choć zdarzają się osoby, które w odpowiednim momencie się wycofują. Ja należę do raczej tych ostrożnych, którzy stawiają małe kroki, oceniając przy tym sytuacje.

Przekraczaj granice. Definiuj wszystko na nowo. Oszalej.*

Siedząc w Wielkiej Sali, rozmyślała nad tajemniczym medalionem, który został z powrotem schowany do szkatułki, zawinięty w chuste i ukryty na dnie kufra pod tonami ubrań, książek i zniszczonych piór. Bała się, że ktoś go może ukraść. W końcu ile jest warta taka biżuteria, pokryta niezliczoną ilością diamencików?
Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem prosto przed siebie.
Aurea mediocritas.
Ile dobrze pamiętała z lekcji łaciny oznaczało to złoty środek. Ale po co jej to? Po cholere jej ten medalion? Może sowa przez pomyłkę jej go dostarczyła? Nie, niemożliwe. To na 100% był ptak z rodziny czystej krwi. Wątpi, że się pomylił.
- Jak tam twój ultra drogi prezent? – koło niej pojawiła się Ginny, rzucając torbę na stół.
- Skąd wiesz? - spojrzała na nią, w myślach kończąc żywot Pottera za wypaplanie.
- Oj, Mionka. To tylko naszyjnik. Nie cieszysz się, że dostałaś taki prezent?
- Nie, nie cieszę – burknęła pod nosem, zła na siebie, świat, wszystko, a zwłaszcza Pottera. Siedział teraz naprzeciwko mnie ze spuszczoną głową. Tak, Potter, niedługo będziesz żałował, że się urodziłeś.
- Mogłabyś coś zjeść. Ostatnio tylko na kawie żyjesz i patrz jakie skutki. Wystające kości i podkrążone oczy. Do tego Ci mózg już się lasuje.
- Co robi?
- No, nie mów, że nie wiesz co to znaczy? - pokręciła przecząco głową. Westchnęła tylko i zaczęła ubolewać nad niewiedzą Hermiony, co jest teraz modne.
- Ginny, może byś mi w końcu powiedziała o co w tym chodzi, niż narzekała od dobrych 5 minut.
- Zacina, przestaje działać. To takie trudne jest?
- Widocznie tak, skoro ja się nie domyśliłam.
- Bo tobie na serio się lasuje – zaśmiała się z moje głupkowatej miny.
- Ja Ci dam – rzuciła się na nią z łaskotkami.


- Naprawdę nie rozumiem Cię. Ostatnio chodzisz bez życia. Kiedy ostatnio byłeś z jakąś panną, co? - Zabini jak nigdy nic, zaczął rozmowę od najbardziej interesującej dla niego rzeczy. Nałożył na talerz trochę jedzenia i patrzył ponaglająco na swojego kumpla, by udzielił mu odpowiedzi.
W porze obiadowej zawsze było najwięcej uczniów. Niektórzy omijali to miejsce szerokim łukiem, kiedy cała szkoła huczała od kompromitujących plotek, lub gdy uczyli się do testów.
Draco Malfoy siedział na swoim miejscu przy stole Ślizgonów. Wyglądał jak figura woskowa. Nie mrugał, nie oddychał, jakby zapomniał do czego służą te czynności. Bez skrępowania obserwował Granger.
W ostatnim czasie schudła i wymizerniała, przemieniając się w cień dziewczyny. Widział jej zdziwienie, złość i szczęście wymalowane na twarzy. Dopiero teraz spojrzał na nią pod innym kątem. Idealna cera, która straciła swój blask. Włosy, które nie były szopą na głowie, tylko delikatnymi falami, spływającymi po plecach. Z tej odległości widział, jakie są słabe i zniszczone.
Teraz zobaczył Hermionę Granger, która jest tylko wymyślona.
Ciekawe jak zareaguje, kiedy dowie się prawdy? A dowie, na pewno. W przyszłym roku, po zakończeniu Turnieju Trójmagicznego, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Smoku, cholera przestań! - zły Zabini wrzasnął na całą salę, uciszając ją. Wszyscy skierowali się w ich stronę, oczekując reakcji Malfoya. Mieli nadzieję, że wyniknie z tego bójka i szlaban nałożony przez któregoś z nauczycieli, którzy jak uczniowie przerwali swoje rozmowy.
- Jesteś idiotą - syknął blondyn.
- Nie macie co robić?! Tylko jak jakieś hieny podsłuchiwać?! - skierował się Blaise do gapiów. Wszyscy jak na komende powrócili do przerwanych czynności. Jedynie Granger siedziała i wpatrywała się w niego z podziwem.
- Mógłbyś przestać robić zamieszanie? - odezwał się Tate, który ignorował ich, czytając Proroka.
- Nie zwracaj mi uwagi, Langdon. Idź to swojej szlamy – blondyn wzdrygnął się, słysząc to określenie.
- A żebyś wiedział, że pójdę – powiedział buntowniczo chłopak i ruszył do, ku zdziwieniu wszystkich, stołu Gryfonów.
Usiadł koło Hermiony i na powitanie pocałował ją w policzek. To tylko dolało oliwy do ognia. W Wielkiej Sali zabrzmiało jak w ulu. Dało się słyszeć pytania ''Widziałaś to?'', ''On ją pocałował, czy tylko mi się wydawało?''. Przy stole Domu Węża nikt się nie odezwał, zszokowany zajściem, który przed chwilą miał miejsce.
- Brawo, Blaise.
- Co ja takiego zrobiłem? - oburzył się.
- Jakbyś nie wiedział.
Wstał od stołu i skierował się do wyjścia, dając znak Tate'owi, by ruszył za nim. Oparł się o poręcz przy schodach. Stąd idealnie widział kto wychodzi z Wielkiej Sali, nie zauważając go.
- Co jest?
Dopiero teraz Draco zauważył, jak się różnią. On z platynowymi włosami, Tate – miodowymi. On ze śnieżnobiałą cerą, która kontrastowała się z jego nienagannym ubiorem. Tate ubrany w sprane jeansy, rozciągnięty sweter i zniszczone trampki wyglądał jak kopia Kurta Cobaina. Nawet ich oczy były przeciwieństwami. Malfoy spoglądał na niego stalowoszarymi bez żadnej emocji. Natomiast w czarnych Tate'a można było ujrzeć radość i …zdenerwowanie.
- Nie udawaj idioty, jakim jest Zabini.
- Naprawde nie wiem o co Ci chodzi – burknął chłopak. Schował ręce do kieszeni spodni i spojrzał na Dracona.
- To pustaku, że teraz wszyscy w Slytherinie Cię zlinczują. A jak moja rodzina się dowie...
- Nic mi nie zrobią. Nie jest nią, dobrze o tym wiesz.
- Jak chcesz. Potem nie przychodź po pomoc – warknął na odchodnym i ruszył do lochów.


Nowy nauczyciel obrony przed czarną magią zyskał dosyć szybko popularność w szkole. Zamienił Dracona Malfoya w fretke, kiedy ten rzucał zaklęcie na odwróconego do niego Harry'ego Pottera. W ten sposób człowiek z ruszającym się jednym okiem, zyskał szacunek uczniów Hogwartu, transmutując wrednego Ślizgona. Mimo tego, jego zajęcia zawsze były ciekawe, choć niektórzy tęsknili za profesorem Lupinem z tamtego roku.
- Zaklęcia niewybaczalne. Są trzy. Kto zna chociaż jedno? - oparł się o biurko, świdrując każdego okiem.
Wzdrygnęli się, kiedy tylko poczuli jego wzrok na sobie. - Weasley, prawda?
- Ttaak – odparł przestraszony i podekscytowany Ron.
- Znasz jakieś?
- Imp..Imperius.
- Imperius. Zaklęcie, które sprawiało dużo kłopotów Ministerstwu w czasach Lorda Voldemorta – obecnym na sali przebiegły ciarki, gdy usłyszeli to imię. - Dzięki temu zaklęciu można przejąć kontrole nad ciałem, a także nad umysłem każdego. Powtarzam każdego, dlatego STAŁA CZUJNOŚĆ! Zaklęcia Imperius nie dało się odróżnić. W tamtych czasach nikt nikomu nie ufał. Ale! Można z tym walczyć. Tylko trzeba mieć dobrą kontrole o tutaj – wskazał swoim długim palcem na swoją głowę. - Ja was tego nauczę. Mieć kontrole nad umysłem i ciałem to nie lada wysiłek.
- Czy był pan pod działaniem Imperiusa, profesorze? - ktoś zapytał się odważnie z końca klasy.
- Raz, kiedy zaczynałem karierę aurora. Dlatego mówię wam STAŁA CZUJNOŚĆ! - ryknął, a wszyscy podskoczyli na krzesłach. - A teraz: kolejne zaklęcie niewybaczalne?
- Cruciatus – odparł nieśmiało Neville, ku zdziwieniu wszystkim zebranym.
- Nie trzeba noży, tasaków, siekier ani innych narzędzi, by zadać komuś ból. I znów w czasach Lorda Voldemorta było to dosyć popularne zaklęcie. Wtedy dosyć szybko można było zdobyć pewne informacje za pomocą tego zaklęcia. Na wasze nieszczęście nie da się obronić, kiedy ktoś celuje w was nim. Dlatego powtarzam: STAŁA CZUJNOŚĆ! A teraz następne i najbardziej przerażające zaklęcie niewybaczalne?
Skupił swój wzrok na klasie, przewracając swoje magiczne oko, które przyprawiło kilku zebranych na wymioty. Drżąca ręka Hermiony podniosła się powoli. Jego spojrzenie skupiło się na niej, co reszta skwitowała ulgą.
- Nazwisko?
- Granger – jej głos był mocny i opanowany w porównaniu z jej twarzą,na której widoczne było przerażenie. Westchnęła, próbując się skupić na wymówieniu zaklęcia. Moody przyglądał się jej z zagadkowym wyrazem twarzy. - Ostatnie zaklęcie to... - zawahała się.
- Nic się nie stanie jak je wymówisz, Granger – zachęcił ją Szalonooki, świdrując swym okiem jej reakcje.
- Avada Kedavra – powiedziała na całą klasę. Wszyscy zamarli, nastała cisza. Bali się ją przerwać, bojąc się, że zaraz w któregoś z nich trafi to mordercze zaklęcie.
- Tak, Avada Kedavra – mruknął Moody, usilnie zastanawiając się nad czymś. - Tego zaklęcia nie będę wam opisywał, bo chyba znacie skutki, prawda? Nie da się przed nim ochronić. Żadne, nawet największe zaklęcie broniące, tarcze i wymyślne eliksiry nie powstrzymają jego. Nikt nie ocalał, oprócz Pana Pottera. Pewnie dla każdego jest zagadką jak trzymiesięczne dziecko mogło obronić się przed śmiercią z rąk najpotężniejszego czarnoksiężnika jaki stąpał po tej ziemi – wstał i stanął przed ławką Harry'ego.
Czarnowłosy nie lubił być w centrum uwagi. Spuścił wzrok i skupił go na swoich rękach, które leżały przed nim na ławce, zwinięte w pięści. Cała klasa spoglądała na niego z podziwem i współczuciem. Przeżył i w dodatku pokonał Sami-Wiecie-Kogo, ale poniósł przy tym straty. Straty jakimi są jego rodzice i ich miłość. Dom, w którym dorastałby pod czujnym okiem matki, uczyłby się latać na miotle wraz z ojcem. To wszystko odeszło za pomocą dwóch prostych słów – Avada Kedavra. W tej chwili nienawidził ich wszystkich. Mieli domy, rodziny, a on nie. Uparcie wpatrywali się w niego w tym momencie, jakby był małą małpką w zoo, która zaraz zrobi coś zabawnego. Na jego szczęście, Moody odszedł z powrotem do biurka i, ku zadowoleniu Harry'ego, przemówił, zwracając tym uwagę Gryfonów i Ślizgonów.
- Jako zadanie domowe macie napisać esej na 20 cali** o dwóch zaklęciach niewybaczalnych: Imperiusie i Cruciatusie. Przeczytajcie rozdział 5 i przygotujcie się psychicznie i fizycznie na następne zajęcia – uśmiechnął się złowrogo pod nosem, niczym małe dziecko knujące zemstę za zabranie mu ulubionych słodyczy. - A na koniec: STAŁA CZUJNOŚĆ!



- Harry, przestań o tym myśleć – powiedziała Hermiona znad pergaminu.
- Skąd wiesz o czym myślę?
Obrona przed czarną magią była ich ostatnią lekcją tego dnia. Siedzieli w Pokoju Wspólnym Gryfonów, Hermiona pisząc wypracowanie, a Harry rozmyślając o jednym z Zaklęć Niewybaczalnych.
- Harry, weź się w garść. Rozumiem, że..
- Właśnie ty tego nie rozumiesz! - naskoczył na nią. Z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, wypuściła pióro z ręki wprost na pergamin. - Zastanawiałaś się jak to nie żyć bez rodziców? Zastanawiałaś się jak to jest, gdy wszyscy naokoło ich mają? Nie? Nie, więc przestań mi mówić co mam robić! - odwrócił się w stronę kominka i wpatrzył się w płomienie.
Hermiona westchnęła i podniosła pióro do rąk. Rozejrzała do dookoła: Dean Thomas i Seamus Finnigan grali w eksplodującego durnia, Lavender Brown i Parvati Patil plotkowały, Ron znalazł nowe towarzystwo obok Lee Jordana i bliźniaków. Śmiali się z nowych wynalazków George'a i Freda. Dziewczyna posmutniała, kiedy rudzielec zapchał się czekaladą z Miodowego Królestwa. Brakowało jej jego durnych pomysłów, obżarstwa i co najdziwniejsze, zazdrości.
Skończyła wypracowanie równo o północy, kiedy płomień dogasał w kominku. W Pokoju Wspólnym nie było nikogo, nie licząc Nevilla, który zasnął przy stoliku w kącie. Na jego twarzy namalowano wąsy i bródkę autorstwa Freda i George'a Weasley'ów. Marker, który miał magiczne właściwości niezmywalności był ich nowym dziełem, który miał małą próbę na biednym Longbottomie.
Rozciągnęła się niczym kocica i zwijając pergamin, ruszyła do dormitorium.


- Harry, mam małe pytanko? - bystry wzrok Gryfonki spoczął na okularniku.
- Co jest? - nadal nie w humorze, usiadł naprzeciwko niej, biorąc do rąk suchego tosta.
- Czemu z Ronem już nie rozmawiasz? - skinęła w stronę rudzielca, który zajęty był rozmową z Deanem. Siedzieli kilkanaście metrów od nich, jakby byli zarażeni śmiertelną chorobą.
- Wziąłem twoją stronę i tyle – wzruszył ramionami i spojrzał na nią z troską. - Nie powinnaś pić tyle kawy.
- Dzięki za troskę, ale wiem co jest mi potrzebne – warknęła i upiła łyk czarnego napoju.
Siedzieli pogrążeni w ciszy. Harry nie miał odwagi jej przerwać, ponieważ Hermiona była myślami daleko od murów Hogwartu. Zauważył jaka jest przemęczona, ale nie wiedział czym jest to spowodowane. Może to dotyczyło tego medalionu? Z opresji wybawił go Dumbledore. Westchnął z ulgą i sporzał na profesora z wdzięcznością.
- Dzisiaj powitamy naszych gości, którzy przybędą do nas na Turniej Trójmagiczny – w sali zabrzmiał jego głos, uciszając wszystkich. - Równo o godzinie 17 wasi opiekunowie przybędą do waszych Pokoi Wspólnych i sprawdzą obecność, a potem ruszycie z nimi przed Wielką Salę. Ostatnie 2 godziny zajęć zostają odwołane – dało się usłyszeć jak każdy szepcze z radością. Dumbledore przeczekał tą szczęśliwą chwilę, by powiedzieć im coś co na pewno zniszczy im dobre humory. - Osoby, które chcą wziąć udział w Turnieju muszą mieć ukończone 16 lat – jęk zawodu przeszedł przez salę. - Z każdej szkoły wylosowany będzie tylko jeden uczestnik. Dodam też, że mecze quidditcha w tym roku są odwołane.
- No, chyba nie – szepnął zawiedziony Harry. Teraz każdy kto lubił, bądź uwielbiał tą dziedzinę sportu patrzył z niedowierzaniem na dyrektora. Jedynie Hermiona siedziała uradowana. W końcu nie będzie musiała przychodzić na tą durną stratę czasu, by tylko wesprzeć przyjaciół.
- Ale trzy zadania w Turnieju na pewno zrekompensują to. A teraz wcinajcie i na zajęcia – uradowany usiadł z powrotem i zajął się rozmową z McGonagall.
- Rozumiem, że się cieszysz Hermiona, ale może byś tak przestała się szczerzyć jak mysz do sera? - okularnik spojrzał sfrustrowany w stronę Gryfonki.
- Dzięki wielkie, Harry – burknęła, a szczęście wymalowane na twarzy momentalnie zniknęło.



Czekali na uczniów Beauxbatons i Durmstrangu, stojąc przed wejściem do Hogwartu. Szczękali z zimna i z nadzieją wpatrywali się w błonia, które z każdą minutą ciemniały. W duchu modlili się, by w końcu przybyli i poszli się ogrzać do środka. Co chwila padało z ust uczniów nowy wymysł jak przybędą ich goście, pocierając co chwila ręce.
- Oho, widzę Beuxbatons – zawołał Dumbledore, zwracając wszystkich uwagę.
Nad Zakazanym Lasem widać było niezidentyfikowany obiekt, który z zawrotną prędkością leciał w stronę zebranego tłumu. Kiedy był już blisko dało się zauważyć błękitny powóz zaprzężony w dwanaście koni białej maści. Z gracją wylądowały, co było wręcz niemożliwe, gdyż były wielkości co najmniej 2-tonowego słonia.
- Dumblidorr – zaszczebiotała dyrektorka, wychodząc.
Jej głos nie pasował do wyglądu. Była wielkości Hagrida z włosami obciętymi na pazia, w stylu Anny Wintour. Hermiona uśmiechnęła się na to porównanie. Może nie grzeszyła ultra drogimi ubraniami i bogactwem, ale wiedziała co nieco.
- Madame Maxime – uśmiechnął się Albus i ucałował jej dłoń. - Poczekasz wraz z uczniami na Karkarowa, czy udasz się do zamku?
- Do zamku, Dumblidorr. Jest barzo zimni. To ni jest dobri dla zdrowi – machnęła ręką i ukazał się za nią tuzin chłopców i dziewcząt. Ubrani jedynie w jedwabne stroje, stali i czekali aż ich profesorka da znać, by udali się do środka. - Dumblidorr, a kto się zajmi końmi?
- O to się nie martw, moja droga. Nasz nauczyciel nad magicznymi stworzeniami z chęcią się nimi zaopiekuje.
- Mam nadziei. Dziękui, Dumblidorr – machnęła ręką po raz drugi i ruszyła w stronę wejścia. Jej uczniowie ruszyli za nią z gracją, godną baletnicy.
- Zaraz zemdleje z głodu – mruknął Ron po dwudziestu minutach.
- Cicho bądź i przestań się tak gapić na Hermionę – syknęła złowrogo Ginny.
- To nie moja wina, Gin. To tak wyszło.
- Tak wyszło. Jesteś kretynem, Ronaldzie. I nie nazywaj mnie tak! - oburzyła się i zrobiła krok do przodu, by nie rozmawiać ze swoim przygłupim starszym bratem.
- Patrzcie na jezioro! - krzyknął pierwszoroczniak i wskazał palcem w stronę tafli, w której odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Ku zdziwieniu wszystkich, z bulgoczącej wody zaczął się się wyjawiać maszt. Po chwili ukazał się im wielki statek, który był niczym widmo. Cały w glonach z deskami, które nie miały prawa utrzymywać tak ogromny ciężar, skierował się w stronę brzegu. Jego przód sunął po tafli, wzburzając jej idealną powierzchnie. Zatrzymał się tuż przed tłumem zebranych i zarzucił kotwicę.
Z pokładu zaczęli wyskakiwać chłopcy lub bardziej mężczyźni, ubrani w brązowo-czerwone stroje, niczym żołnierze. Zaraz za nimi pojawił się dyrektor ubrany w lśniące futro, które pasowało do jego przydługich włosów. Niski mężczyzna z kozią bródką podszedł do Dumbledore'a i ucałował go w oba policzki.
- Jak się masz, Dumbledorze?
- Wyśmienicie, Karkarow, wyśmienicie.
- Ach, jak dawno nie byłem tutaj – westchnął i spoglądał na zamek z zachwytem. - Wiktorze, pozwól tutaj. Musi się ogrzać, Albusie, przeziębienie go złapało.
Podszedł do nich chłopak z zakrzywionym nosem i krzaczastymi brwiami. Kilka osób patrzyło z niedowierzaniem na tą scenę, a potem podekscytowani zaczęli między sobą szeptać. Wiktor Krum w ich szkole!

______________________________________
*30 Seconds To Mars
**około 51cm
Dodałam lekcje Moody'ego, by zbytnio nie odbiegać od książki ;)
Następna notka powinna się dopiero na początku maja, gdyż egzaminy gonią do nauki.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz