poniedziałek, 2 września 2013

XII. Z pamiętnika

Hej! :)
Jak tam wakacje? Moje strasznie szybko minęły :< Myślałam, że przez ten czas dodam z minimum 5 rozdziałów, a tu moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że ostatni dodano w lipcu  : o Dlatego dzisiaj dodaję jeden i mam nadzieję, że następny dodam w przeciągu 2 tygodni.
Dziękuję za te 5000 wyświetleń! :D Chociaż, mają się one nijak w stosunku do komentarzy :< cóż taki mój los.
Już was nie zanudzam i zapraszam na te skromne 4 strony rozdziału :)

P.S - planuję miniaturkę, ale jak na razie skupiam się na opowiadaniu.


Drogi pamiętniku!
Od incydentu z Ronem minął miesiąc. Na początku bałam się. Zawsze wydawał się przyjacielski, honorowy, a teraz? Wybuchowy, chcący mieć wszystko. Stał się arogancki, egoistyczny, jakby chciał się upodobnić do Ślizgonów, szczególnie Malfoya. Nie wiem co się stało. Może przez to, że byłam aż tak ślepa i nie widziałam jego zalotów, ukradkowych spojrzeń i tego wzroku uwielbienia? Jego miłość zamieniła się w obsesję. Nie mogę spokojnie zasnąć, myśląc, że on jest tuż za ścianą. Na lekcje staram się chodzić z Harrym, który jest prawdziwym przyjacielem. Nawet bratem.

***

Jest 24 grudnia. Są święta. Widzę przez okno, jak małe dzieci rzucają w siebie śnieżkami, robią bałwany. Cieszą się z dzieciństwa. Ja jednak nie mogę.
Wczoraj wieczorem, kiedy moi rodzice udali się do teatru, włamałam się do biura taty. Wiem, że to jest złe, jednak ciekawość przezwyciężyła. Po godzinnym sprawdzaniu papierów poddałam się. To śmieszne, bo prawdziwy Gryfon nigdy się nie poddaje. Z wyrzutami sumienia zaczęłam sprzątać cały bałagan, układając wszystko w ładny stosik i wkładając z powrotem do szuflad. A potem cud mi się objawił, jeżeli można to tak nazwać. Chociaż to była zwykła niezdarność.
Potknęłam się o róg biurka. Upadłam i pierwsze co zobaczyłam to wystająca deska w podłodze. I co tam znalazłam? Papiery adopcyjne. Na początku myślałam, że to jest śmieszne. A jednak prawda dotarła do mnie, kiedy tylko zobaczyłam ten napis "prawni opiekunowie". Nie rodzice biologiczni, tylko o p i e k u n o w i e. Przez ostatni miesiąc żyłam z malutką nadzieją, że to nie ja, że ktoś się pomylił. Jednak prawda może być nieobliczalna.

***

- Patrz jaki słodki – odezwała się blondynka, pokazując małego szczeniaka swojej córce. - Jak go nazwiemy?
Hermiona wzruszyła ramionami. Wbiła wzrok w talerz, w którym grzebała widelcem.
- Są święta. Może się uśmiechniesz?
Nadal cisza.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. Przyjechałaś z Hogwartu i od razu zamknęłaś się w swoim pokoju. Co chwila wybiegasz do łazienki i.......znowu to robisz?!
Zawołała, kiedy burza brązowych loków zniknęła za drzwiami. Jean spojrzała przerażona na swojego męża. Siedziała na dywanie w towarzystwie prezentu dla swojej córki – małego dobermana. Myślała, że uszczęśliwi tym swoją córkę, jednak się myliła.
- John, co mamy z nią zrobić? - zapytała łamliwym głosem.
- To pewnie okres dojrzewania – odezwał się niewzruszony zza gazety.
- Okres dojrzewania? Czy ty siebie słyszysz?! W sierpniu jeszcze była szczęśliwa, John! - w jej oczach pojawiły się szklanki.
- Jean, przestań tak to wszystko wyolbrzymiać.
- Ja wyolbrzymiam? Ja? Dzisiaj śpisz na kanapie.
Warknęła na niego i poszła za swoją córką. Zdziwiony brunet spojrzał za swoją małżonką, nierozumiejąc jej zachowania. Pokręcił tylko głową i spojrzał na psa, który siedział przed nim i wpatrywał się w niego swoimi czarnymi oczami, wyrażającymi współczucie.
- Czyli tylko pies mnie rozumie – westchnął.

***

Zniknij, zniknij, zniknij. No, błagam. Jezu, w jakie ja gówno się wpakowałam.
Stała przed lustrem od dziesięciu minut, próbując się skupić na kolorze swoich oczu, które nie chciały powrócić do brązu. Na dodatek jej przybrana matka dobijała się do drzwi, jakby myślała, że chce się utopić w wannie.
- Już wychodzę – warknęła i oparła się rękami o umywalkę.
Policzyła w myślach do dziesięciu i spowrotem się skupiła. Powoli otworzyła jedno oko z nadzieją, że się udało, co w jej przypadku byłoby cudem w tej chwili. Podskoczyła z radości, zwalając przypadkowo czerwoną mydelniczkę, która z trzaskiem roztrzaskała się na małe kawałeczki. Zaalarmowana hałasem zza drzwi, Jean zaczęła walić w nie pięścią, przerażona że coś stało się jej ukochanej córeczce. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła Hermionę, która ze skruszoną miną ją wyminęła i poszła do schowka pod schodami. Zdziwiona zajrzała do łazienki. Oprócz kawałków szkła na podłodze, pomieszczenie nie wyróżniało się niczym. Brunetka przemknęła koło niej niezauważalnie, trzymając w ręce miotłe i szufelkę.
- Skarbie..- odezwała się Jean, nie wiedząc co dokładnie powiedzieć. - Wszystko dobrze?
- Oczywiście, że tak. Czemu miałoby nie być? - "Oprócz tego, że mnie okłamujecie, że jesteście moimi rodzicami", dodała w myślach.
- Od czasu, kiedy wróciłaś do domu, jesteś taka...nieswoja.
- Wydaje Ci się, mamo.
- Jeżeli będziesz o czymś chciała porozmawiać, to śmiało przychodź do mnie – położyła rękę na ramieniu Hermiony. Stały tak chwilę, czekając aż coś się wydarzy, chociaż dokładnie nie wiedziały co. Każda była w swoim świecie, nie wiedząc jaki może być tej drugiej. Nić porozumienia, którą mają, pomału się rwie. Matka Hermiony doskonale wiedziała, że nastolatki się buntują, budują wokół siebie mury. Oddzielają od siebie wszystko. Tylko, że to było tymczasowe.
To wszystko u Hermiony się zaczynało.
Jean nie była świadoma, tego co ją czeka.

***

Droga Hermiono Isabelle!
Pamiętasz o Balu Bożonarodzeniowym, prawda? Mam nadzieję, że tak, ponieważ trzeba kupić sukienki! Wiem, że dopiero czwartoklasiści mogą tam iść, ale Cormac McLaggen mnie zaprosił! Trzeba jeszcze tylko Tobie kogoś znaleźć! Spotkamy się na Pokątnej jutro o 12 w drogerii Mademoiselle, dobrze? Nie przyjmuję odmowy! Frank zaczeka na Twoją odpowiedź. Jest niecierpliwy, dlatego radziłabym szybko pisać.

Całuje, Ginny

Uśmiechnęła się, kiedy przeczytała list od Ginny. Wiele jej zawdzięczała, zawsze wspierała. Teraz ma okazje pobyć z nią. Zawsze przy niej miała dobry humor, jakby była ona jej bratnią duszą, która wie czego ona potrzebuje. Cieszyła się, że ktoś taki jak ona znalazła się w jej życiu.
Przeciągnęła się na krześle, szukając pergaminu i długopisu. Nowa sowa państwa Weasley – Frank – nie należał do cierpliwych. Zaczął ciobać Hermionę, domagając się natychmiastowej odpowiedzi, i zapewne małej przekąski. Zirytowana ruszyła do kuchni, nie szczędząc przezwisk na to okropne ptaszysko.
Weszła do przestronnej kuchni, w której kolorem przewodnim był beż – jedyny kolor wyróżniający się w tym domu. Na samym środku stała wyspa kuchenna, wokół której poustawiane były czarne krzesła. Blaty wraz z ekspresem do kawy, czy mikofalówką lśniły czystością. Jej mama miała świra na punkcie czystości.
W końcu dentystka, pomyślała.
Otworzyła górną szafkę z nadzieją, że ujrzy tam chociaż jedno opakowanie krakersów. Jedynie co zobaczyła to słodycze bez cukru, które nawet słodkościami nazwać nie można.
- Czego szukasz?
Pisnęła przerażona i odwróciła się w stronę wejścia. Jej ojciec patrzył na nią, zdziwiony jej najściem w kuchni o jedenastej w nocy.
- Ciastek szukam – wymamrotała, jakby była złodziejem, który został przyłapany na gorącym uczynku.
- Nie mamy. Skończyły się dzisiaj rano.
- Ale...najlepiej jak już pójdę – podeszła do ojca, który nawet nie drgnął. - Mogę przejść?
- Nie. Siadaj – znała ten ton. Kiedy tylko tak mówił, oznaczało że ma do powiedzenia "życiowe rady, które na pewno przydadzą się Tobie w życiu, czyli o tym jak dobrze nitkować zęby". Przewróciła oczami, ale posłusznie usiadła na jednym z wysokich krzeseł.
- Pewnie się domyśliłaś, ale mama się martwi – zaczął, chodząc w kółko po kuchni. - Wiem, że jest strasznie nadopiekuńcza, ale mogłabyś zacząć inaczej się zachowywać.
- Inaczej, czyli?
- Zacznij być Hermioną z sierpnia, proszę. Twoja matka suszy mi głowę od paru dniu.
- Tato, ale...tamtej Hermiony już nie ma – powiedziała. Rozglądała się po kuchni, unikając przenikającego wzroku swojego ojca.
- Brałaś coś?
- Słucham?
Podszedł do niej szybkim krokiem. Wziął jej twarz do rąk i zaczął sprawdzać jej źrenice. Potem chwycił za ręce, patrząc czy nie ma gdzieś śladów po wkłuciach.
- Tato, oszalałeś? - wyrwała mu się. Stanęła za ladą, przerażona podejrzeniami ojca.
- To z Tobą coś się dzieje. Tylko nie wiem co – pokręcił głową.
- Myślisz, że zrobiłabym coś takiego? - w jej oczach pojawiły się łzy. - Że miałabym brać narkotyki? Może jeszcze mam codziennie leżeć pijana pod monopolowym?
- Herm, źle mnie zrozumiałaś.
- Zrozumiałam bardzo dobrze – potrząsnęła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co się teraz stało. Łzy obficie lały się z jej oczu, które błyszczały w mroku. - Pójdę już.

***

Zamrugała kilka razy powiekami, zrażona promieniami słonecznymi, które bezczelnie wtargnęły do jej pokoju i zakłóciły spokój. Z niechęcią wydostała się z poplątanej pościeli z miną seryjnego mordercy. Rozciągnęła się, ziewnęła i ruszyła w stronę łazienki, potykając się co chwila o porozrzucane rzeczy na ziemi. Nie należała do osób perfekcyjnych, a brud zbytnio jej nie przeszkadzał, ale teraz błagała, żeby mieć siedemnaście lat i machnąć kilka razy różdżką. Przeraziła się, kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Wyglądała jak rozwścieczona wiewiórka z porozczochranymi włosami. Już wiedziała, że ten dzień nie będzie miły dla niej.
Weszła do kuchni, gdzie przy stole jak zwykle siedzieli wszyscy jej bracia wraz z Harrym. Usiadła naprzeciwko Rona, który bez opamiętania wyżerał wszystkie tosty z półmiska.
- Może byś mi coś zostawił, głodomorze? - warknęła na niego, nalewając do kubka herbaty.
- Ama Ci sosz jechsze złobi – wymamrotał z pełną buzią.
- Najpierw zjedz, potem mów. Z neandertalczykiem żyje.
- Ginny! Nie wyrażaj się tak! To twój brat – ofuknęła ją pani Weasley, stawiając dodatkowy talerz z kanapkami na stole.
- Ale mamo... - zaczął Fred.
- ...to nie nasza wina... - wtrąciła George.
- ...że mamy brata idiotę...
- ...który nie wie, że istnieje coś takiego jak "sztućce" – zakończył George z głupim uśmiechem. Przybił piątkę ze swoim bliźniakiem, na co Ron poczerwieniał ze złości na twarzy.
- A wy nie powinniście być w swoim pokoju i testować nie wiadomo czego? - zapytała Ginny, na co wszyscy zwrócili na nich uwagę.
- Testy skończyły się sukcesem...
- ...ale musimy jeszcze trochę tego dorobić.
- Dorobić czego?
- No, tego nad czym pracujemy – uśmiechnął się Fred i zaczął kolejną kanapkę.
- Dość tego! Za rok macie bardzo ważne egzaminy i jak zobacze, że będzie coś z nędznym to... - pani Weasley poczerwieniałą na twarzy tak samo jak Ron.
- To co?
- Arturze! Zróbże coś! - zwróciła się do męża, który był zaczytany w Proroku Codziennym.
- To będzie ich problem, Molly. Usiądź zaparzę Ci może herbaty, co ty na to?
Sfrustrowana kobieta warknęła na nich i wyszła z kuchni, klnąc pod nosem.
- Tato, mogę iść na Pokątną? - odezwała się Ginny, kiedy w kuchni zaległa cisza, przerywana odgłosami zjadanego jedzenia przez Rona.
- Oczywiście, skarbie. Weź z sobą Rona i Harry'ego.
- Ale...ja chciałam iść sama.
- Masz dopiero trzynaście lat. Nie pójdziesz sama.
- Oni są tylko o rok starsi! - założyła ręce na piersi i mierzyła wściekłym spojrzeniem swojego brata.
- Albo z nimi, albo bez. Wybieraj – powiedział beznamiętnie, wczytany w gazete.
- Nienawidze was! - wykrzyknęła i pobiegła do swojego pokoju.

***

Spóźniona mijała ludzi, którzy wybrali się na zakupy na Pokątną. Przepychała się między straganami, przeklinając ruch na ulicach Londynu. Zdyszana dobiegła pod drogerię Mademoiselle, spóźniając się 10 minut. Na szczęście dostrzegła rudą czuprynę swojej przyjaciółki w tłumie.
- Przepraszam Ginny za spóźnienie – wydyszała. Próbowała łapać powietrze, które drapało ją nieprzyjemnie w płuchach.
- Nie ma sprawy. Chodź do Madame Malkin, dobrze? - uśmiechnęła się lekko.
Po dwugodzinnych poszukiwaniach, dziesięciu odciskach na stopach i formułkach "Następna!", Ginny uradowana chodziła po ulicy, niosąc torbę ze sklepu Fashion Magic. Natomiast Hermiona szła za nią z pustymi rękoma.
- Tamta biała sukienka była ładna, Mona – przekonywała ją Ginny.
- To ma być bal, a nie ślub.
- Jesteś staroświecka. Na każdy bal można ubrać białą sukienkę, mimo że nie jest się panną młodą.
- Dobra wygrałaś – westchnęła, poprawiając czapkę na głowie.
- Naprawdę? - pisnęła i skoczyła z radości. Klasnęła kilka razy dłońmi i wzięła blondynke pod ramię. - Wiesz może jeszcze zastanowisz się nad tą bladoróżową?
- Ginny, nawet nie wiem po co mam tam iść. Nawet nie mam z nikim – jęknęła, kiedy ruda zaprowadziła ją do sklepu.
- Na pewno ktoś Cię zaprosi. Chłopaki ślinią się na twój widok – mrugnęła porozumiewawczo okiem i zniknęła za wieszakiem sukien.
Hermiona westchnęła i zabrała się do przeglądania materiałów. Niestety żadna nie wpadła jej w oko. Niektóre były, albo za krótkie i obcisłe, albo za długie i obszerne.
- Znalazłam! - znikąd pojawiła się ruda, niosąc ze sobą naręcze sukienek.
- Miałyśmy wziąć tą białą i ewentualnie znaleźć inną, Gin – westchnęła blondynka, przeglądając propozycje przyjaciółki.
- Ale znalazłam kilka innych. Spodobają Ci się.
- Raczej Tobie – powiedziała, kiedy zobaczyła jakim wzrokiem dziewczyna pożera kreacje.
- Do przymierzalni raz!
- Idę mamo – zasulutowała jej i pierwszy raz od trzech miesięcy uśmiechnęła się szczerze. Nie był to grymas, lecz uśmiech, który dosięgnął jej oczu. Pojawiły się w nich iskierki szczęścia i radości.
Uradowane poszły w głąb sklepu, nie wiedząc, że są obserwowane.

***

- Ginny, nie masz wrażenia, że ta sukienka jest zaciasna? – wydyszała Hermiona, kiedy wcisnęła się w skrawek krwistoczerwonego materiału, który ledwo zakrywał jej ciało.
- Wyłaź, a nie marudzisz – usłyszała rudą zza zasłonki, która oddzielała przymierzalnię od wnętrza sklepu.
Pomyślała w myślah do dziesięciu, nie zapominając co to jest oddychanie. Materiał ciasno opinał jej biust, jak i klatkę piersiową, przez co miała wrażenie, że w pomieszczeniu zabrakło tlenu. Wyszła ma zewnątrz, stawiając małe kroczki. Stanęła naprzeciwko kanap w prążki, na których siedziała najmłodsza latorośl Weasley'ów. Kiedy zobaczyła Hermionę jej oczy powiększyły się do wielkości galeonów.
- Musisz ją wziąć. Jest niesamowita!
- Raczej nie. Nie mogę w niej oddychać.
- Przejmujesz się takimi szczegółami. Od czego jest magia? - machnęła niedbale ręką i zabrała się do przeglądania biżuterii w katalogu. Nagle w głowie Gryfonki pojawił się doskonały pomysł:
- Już wiem, co zrobię – powiedziała i schowała się za zasłonką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz