Oszołomiona jego perfumami stała w miejscu.
Każdy mięsień odmówił jej posłuszeństwa, kiedy tylko czuła jego ramiona wokół
jej talii. Spojrzała w górę, natrafiając na niebieskie tęczówki, które patrzyły
na nią z zainteresowaniem. Na jego ustach krążył tak dobrze znany jej ironiczny
uśmiech. I to było dla niej jak kubeł zimnej wody. W sekundę odskoczyła od
niego, przypadkiem nadeptując na stopę mężczyzny.
- Tak dziękujesz osobie, któa uratowała Cię od
niemiłego spotkania z podłogą? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Próbował
przybrać na twarz obojętną minę, ale matulu! Od teraz nienawidzi szpilek i
przeklina tego, kto je wymyślił.
- Przypominam, że ta osoba sama na mnie wpadła.
- Granger, to ty na mnie wpadłaś.
- Coś Ci się uroiło, Malfoy.
-A moja stopa sama wpadła pod twój but – tylko
gumochłon nie zauważyłby w jego wypowiedzi sarkazmu.
Spojrzała na niego, a w jej oczach zabłysły
ogniki gniewu. Jej policzki zaróżowiły się pod wpływem jej emocji i dotyku
byłego Ślizgona.
Nie mogła się przed nikim przyznać, a zwłaszcza
przed sobą, ale...ale podobał się jej Malfoy. Wysoko postawiony, przystojny,
inteligentny, ale też wredny i irytujący. Nie mogła na niego patrzeć poprzez
pryzmat przeszłości, ale jej cząstka w głębi serca nie mogła mu wybaczyć tych
wszystkich lat poniżań i wyzwisk.
- Granger, słuchasz mnie? - wyrwał ją z letargu
obiekt jej myśli. Stał na przeciwko niej z założonymi rękoma, co uwydatniało
jego muskulaturę. Jego koszula była rozpięta pod szyją, gdzie widoczny był
zarys mlecznobiałej cery. Jak by chciała teraz go poca...uderzyć!
"Granger, uspokój się!", warknęła na siebie w myślach.
- Do widzenia, Malfoy – zaskoczony otworzył
szeroko usta i spoglądał w stronę pani minister, która zachęcająco kręciła
biodrami.
***
Kiedy tylko przekroczyła próg swojego domu,
zamknęła szybko drzwi i oparła się o nie plecami. Emocje, które starała się
ukryć przez kilkuminutowe spotkanie z Malfoy'em, wybuchły w tej chwili. Była
zirytowana, zła na siebie i ku jej zaskoczeniu...podniecona. Cóż, nie jej wina,
że odwieczny wróg z lat szkolnych wyrósł na przystojnego mężczyznę, a ona jak
inne kobiety, tak na niego reagowała.
Oparła głowę o chłodną powierzchnię drzwi i
zacisnęła uda. Odetchnęła kilka razy i policzyła w myślach do dwudziestu, by
się uspokoić. Zdjęła szal i wraz z płaszczem odwiesiła na wieszak. Emocje
pomału opuszczały jej ciało, ale nadal je czuła. Wskoczyła pod prysznic i
puściła lodowatą wodę, myśląc że to pomoże. Po monologu, który wygłosiła na
temat wad Malfoy’a, poczuła się o niebo lepiej. Owinięta w ręcznik udała się do
sypialni, nie zwracając uwagi na walające się po podłodze ubrania.
Z gracją godną modelki opuściła ręcznik, by ten
opadł swobodnie wokół jej stóp. Niezrażona zimną temperaturą, ubrała się
jedynie w koronkową koszulę nocną i udała się do kuchni po kieliszek czerwonego
wina na rozluźnienie.
***
- Zabini, otwórz te drzwi do cholery!
Blondyn stał na ganku domu swojego najlepszego przyjaciela i niezrażony
późną godziną, ani sensacją jaką mógł wywołać, uderzał w drzwi byłego Ślizgona
i krzyczał na całą dzielnicę. Kiedy doliczył do stu czterech, usłyszał ciche
kroki, brzęknięcie kluczy i cicho wypowiadane przekleństwa na Malfoy’a.
- Smoku, ja nie jestem panienką, która miałaby Cię zaspokoić – na
zaspanej twarzy Zabiniego widniał ironiczny uśmieszek. Jego jedynym ubraniem
były zielone bokserki, przez co jego wysportowana klatka piersiowa była
wystawiona na widok.
- Jakbyś zauważył, przychodzę tylko z Ognistą do kumpla, a nie
dziewczyny – burknął Draco i ominął mulata, kierując się w stronę salonu.
- Miałeś poszukać DZIEWCZYNY, a nie KUMPLA do picia.
- Blaise, nic Ci się nie stan.. – raptownie zatrzymał się na środku
korytarza. Spojrzał na Zabiniego i dopiero teraz zobaczył, jaki jest spięty.
Jego dłonie były zaciśnięte w pięści, zagryzał nerwowo wargę i mrugał oczami,
jakby coś do nich wpadło. – Weasley, nie wiedziałem, że teraz obracasz się w
Ślizgonach.
- Malfoy – Ginny skinęła głową i podeszła do Zabiniego. – Odezwę się –
mruknęła i pocałowała go krótko w usta. Wyszła z domu i po chwili usłyszeli
znajomy trzask przy teleportacji.
- Rozumiem, że masz dużo do powiedzenia – blondyn stał z założonymi
rękami na piersi i patrzył z rozbawieniem na zakłopotanego przyjaciela.
- Siedź cicho i nikomu nie mów – odparł i wszedł do salonu.
Malfoy zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Nie wiedział, że taka osóbka
jak Weasley, przepraszam, Potter, może wyczyniać takie rzeczy i to jeszcze ze
Ślizgonem, którego traktowała niedawno nienawiścią. Podszedł do barku i nalał
im po szklance. Podał jedną Blaise’owi i usiadł naprzeciwko niego.
- Wiesz, że ona jest żonata?
- Wiesz, że Granger jest Ministrem Magii? – odburknął.
- Rozumiem – Malfoy pokiwał głową i czekał, aż jego przyjaciel poukłada
w głowie, to co ma do powiedzenia.
- To nie jest przelotny romans. Ja – westchnął i przetarł włosy –
kocham ją. Ale wiem, że ona nie kocha mnie, że to tylko odskocznia od tego, że
jest matką i żoną. Widzę jak przychodzi do Ministerstwa, udaje że mnie nie widzi
i idzie do Pottera jak posłuszna i kochająca. Nienawidzę go, za to, że ma
ułożone życie i za to, że jednym mrugnięciem może mnie posłać do wiecznego
żywota obok beznosego zgreda, który nigdy nie wiedział, co to opalanie.
- Jest żonata Blaise, ŻONATA. To nie jest dobre, ani dla Ciebie, ani
dla niej. Czemu akurat ona? Nie mogłeś znaleźć sobie kogoś, kto nie ma żadnych
zobowiązań wobec drugiej osoby?
- Podoba mi się jej temperament, osobowość. Nie jest głupia, ma ułożone
w głowie i do tego jest seksowana – mrugnął porozumiewawczo do Dracona.
- Mogłeś to ominąć – odburknął i nalał sobie kolejną porcję Ognistej
Whisky.
- Narzekasz.
- Czekaj. To ona jest tą ognistą wiewiórką?
W odpowiedzi uzyskał jedynie uśmiech.
***
Dom, który stał na
pięciohektarowej działce, był idealnym miejscem na zgromadzenie
piętnastoosobowej grupy mężczyzn, ubranych w czarne peleryny.
Zgromadzenie odbyło
się w bogato zdobionej sali, gdzie marmurowa podłoga lśniła od zawieszonych pod
sufitem świec. Kominek był jedyną ozdobą w całym pomieszczeniu – ogromny,
wysadzany rubinami robił wrażenie wśród osób, które takie rzeczy jedynie
widzieli w snach. W centrum ustawiono mahoniowy stół, u którego centrum
siedział mężczyzna uważany za zmarłego.
Mimo upływu lat jego
włosy pozostały gęste, jedynie siwizna pochłonęła ich kasztanowy kolor. Na
twarzy widoczne były zmarszczki oraz blizny zapewnione podczas pobytu w
Azkabanie. Otaczała go otoczka nieokrzesanego, wielkiego niewiadomego złoczyńcy.
Nikt z zebranych nie wiedział, co może teraz nastąpić.
Rudolf Lestrange
uśmiechnął się chytrze i powiedział:
- Powinniśmy omówić
kandydata na następcę Czarnego Pana…
_______
Cóż...jedyne, co mogę wyrazić to to, iż dokończę miniaturkę i zakończę działalność blogową :)